12.3.14

Losing It - rozdział dziesiąty

Lindsay skończyła ostatnie dźwięki, po czym wystawiła język. – Ble. Zadowolony, Kenny? – zapytała.
Cade zaśmiał się i wydał głośny okrzyk. Tłum zaczął klaskać i gwizdać. Próbowałam podnieść ręce, żeby dołączyć, ale były jakby związane na moich kolanach.
Spojrzałam na Garricka i tym razem patrzył na mnie. Miał pociemniałe spojrzenie, a kiedy spotkaliśmy się wzrokiem, nie próbował odwrócić wzroku. Może nie wyobrażałam sobie jego wcześniejszego spojrzenia. Obserwowaliśmy siebie, jak klaskanie ucichło i po raz pierwszy w całym moim życiu naprawdę rozumiałam te „serce wyrywające się z twojej piersi”, ponieważ czułam się jakby coś wewnątrz mnie chciało się wydostać.
Zanim zaczęłam wariować, oderwałam wzrok, wstałam i pociągnęłam Cade’a za łokieć.
- Hej, co jest? – Był tak dobry w odczytywaniu moich emocji, widziałam jak jego spojrzenie zmieniło się z rozbawionego na zmartwione. – Wszystko w porządku?
- Tak, oczywiście. Jestem po prostu zmęczona. Może zabrać mnie do domu?
- Jasne, oczywiście. – Przycisnął dłoń do mojego policzka jakby był moją matką sprawdzającą moją temperaturę. Cały czas na mnie patrzył, jak mówił: - Dzięki za pozwolenie nam na dzielenie stolika, panie Taylor. Do zobaczenia w środę.
- Garrick, Cade, proszę. Dobrej nocy.
Garrick patrzył tylko na Cade’a, kiedy mówił, co pewnie było najlepsze. Obejmując mnie ramieniem, mój przyjaciel wyprowadził mnie na parking.
Nigdy wcześniej tak bardzo nie cieszyłam się z wejścia do zardzewiałego samochodu, które słabo śmierdziało olejem i serem. Cade wsiadł obok mnie. – Jesteś pewna, że nic ci nie jest?
- Tak, przyrzekam, jestem tylko zmęczona.
- Okej. – Nie wyglądał na przekonanego. – Zatem zabierzmy cię do domu.
Obrócił kluczykiem i nic się nie stało. Wyłączony silnik, wyłączone światła, nic.
- Niech to szlag.
- Co? – zapytałam. – Co to znaczy?
- Znaczy to, że moje auto jest kawałem złomu.
Znowu obrócił kluczykiem, a kiedy nic nie zadziałało, walnął dłonią w kierownicę. Podniosłam nogi na siedzenie i oparłam głowę na kolanach.
- Poczekaj chwilkę. – Cade wysiadł z samochodu i podniósł maskę. Zostałam zwinięta na siedzeniu, starając się wymazać z mózgu ostatnie 24 godziny. Musiałam zasnąć gdzieś pomiędzy analizowaniem każdego spojrzenia, jakie posyłał mi dzisiaj Garrick i planowaniem, co powiem i zrobię na naszych następnych zajęciach.
Następną rzecz jaką wiedziałam to Cade próbujący mnie obudzić, a samochód zdecydowanie nadal nie działał.
Potarłam oczy, wysiadając z auta.
- Przepraszam, chyba byłam bardziej zmęczona niż sądziłam.
- Posłuchaj, nie możemy odpalić auta, a próbowaliśmy wszystkiego, co wymyśliliśmy.
Mózg nie zarejestrował „my” dopóki maska nie opadła, a Cade dalej stał obok mnie.
I oczywiście to znowu był Garrick. Bo świat nie mógł mi niczego ułatwić.
- Nawet próbowaliśmy odpalić na kabel, wykorzystując motor pana Taylora.
- Powiedziałem ci, że nazywam się Garrick, Cade.
- Tak, tak, wiem. Tak czy inaczej, skoro nie mieszkam daleko…
O matko. Nie. Proszę nie. Cade mieszkał w jednym z akademików, co znaczyło, że może iść pieszo do domu. Ja, z drugiej strony, mieszkam kilka mil od kampusu.
- Poprosiłem pana Taylora, a on zgodził się podwieźć cię do domu. Okazuje się, że nawet mieszkacie w tym samym kompleksie mieszkaniowym.
- No co ty. – Starałam się zamienić zaciśnięte zęby w uśmiech. – Miło z jego strony, ale mogę zadzwonić do Kelsey, żeby po mnie przyjechała. Nie ma problemu.
- Ale jedziecie do tego samego miejsca… - Zdezorientowanie Cade’a było urocze, ale chciałam kopnąć go w goleń.
- Tak, ale…
- Bliss – wtrącił Garrick. Boże, nigdy nie znudzi mi się słuchanie jak wymawia moje imię tym wspaniałym akcentem. – To nic. Naprawdę. Nie mam nic przeciwko, dowiozę cię do domu w okamgnieniu. Obiecuję.
Patrzył na mnie, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie. Jakby obejmowanie go ramionami podczas jazdy było totalnie okej. Jakbym nie miała wciąż bandażu na nodze z ostatniego razu, jak byłam na tym motorze.
Cade ziewnął. Wyglądał na tak zmęczonego, jak ja się czułam. Wiedziałam, że gdybym naciskała i chciała czekać na Kelsey, on zaczekałby ze mną.
Potarłam oczy, biorąc głęboki wdech.
Nie był dość głęboki.
- Okej, dobra. Dzięki… panie Taylor. Do zobaczenia jutro, Cade.
Cade uśmiechnął się, nieświadomy mojej udręki. – Świetnie! – powiedział.
Szybko pocałował mnie w czoło, powiedział nam dobranoc, po czym przebiegł przez ulicę do kampusu.
Tym razem nie przejmowałam się uspokajaniem oddechu. Wiedziałam, że to nie pomoże. Wyprostowałam ramiona i odwróciłam się do niego.
Patrzył na mnie przez chwilę, marszcząc brwi i powiedział: - Nie możesz nazywać mnie panem Taylorem.
Roześmiałam się, pomimo napięcia pomiędzy nami. Zastanawiając się nad tym… było to naprawdę śmieszne. – Dobra… Garrick.
Nie było żadnego dobrego sposobu na zrobienie tego, więc po prostu podał mi kask i wsiadł na motor. Nie musiał ostrzegać mnie przed rurą wydechową, jak siadałam, ale i tak to zrobił.
Dzisiejszego wieczoru miał na sobie lekka kurtkę, bo właśnie przeszedł zimny front (dobra… tak zimny jak może być w Teksasie). Trzymałam się kurtki zamiast jego. Jazda była jeszcze straszniejsza bez trzymania się czegoś solidniejszego, ale nie chciałam obejmować go ramionami. Przeważnie dlatego, iż nie byłam pewna czy miałabym siłę je oderwać, gdybym to zrobiła.
Kiedy dojechaliśmy, w ciągu chwili zeszłam z motoru. Myślę, że się pożegnałam. Szczerze, to byłam tak spanikowana, że po prostu wystrzeliłam. A on mi pozwolił. Gdy weszłam do mieszkania, zaryzykowałam spojrzenie do tyłu. Wciąż siedział na motorze, a po chwili podparł go i zsiadł. Patrzyłam jak odchodzi, walcząc z szalonym pragnieniem, by pójść za nim.
Bez względu na to, co czułam… pomiędzy nami nic nie może się wydarzyć.
***
W środę czekałam w pokoju dla aktorów, aż do ostatniej minuty, żeby klasa była już pełna w chwili, kiedy tam weszłam. Miałam ze sobą zdjęcie portretowe i życiorys, i zajęłam miejsce z Cade’em daleko z boku, żeby pomiędzy mną, a Garrickiem było tuzin ludzi.
Minutę po dziewiątej Garrick wezwał klasę do porządku.
- Dobra. Tak jak powiedziałem w poniedziałek – nie marnujemy czasu. Przeskakujemy do ciężkich rzeczy. Dzisiaj robicie udawane przesłuchania wykorzystując zimny odczyt z Tramwaju zwanego pożądaniem Tennesseego Williamsa. Jeśli nie czytaliście tego, w tej chwili powinniście zastanowić się nad swoim kierunkiem. Podzielę was na pary. Zadanie te wraz ze stroną, którą będziecie czytać są na stole po mojej lewej. Poślę was na zewnątrz i będziecie mieli dziesięć minut na przygotowanie się zanim zawołam pierwszą grupę. Zauważycie, że scena, którą wybrałem ze sztuki jest sceną prowadzącą do kulminacyjnego momentu, gdzie Stanley gwałci Blanche, siostrę jego żony.
- Koleś, on ją gwałci? – To pewnie Dom, oczywiście ten z tych, którzy powinni raz jeszcze zastanowić się nad swoim kierunkiem studiów.
- Tak, Dom. Trudnością przesłuchań jest to, że często musicie przedstawić kulminacyjne sceny bez korzyści posiadania całego wykonania budującego się do tej chwili. Wchodzicie to ślepi emocjonalnie. Chwile przed przesłuchaniem są ekstremalnie ważne. Macie dziesięć minut na znalezienie więzi z partnerem i waszą postacią. Powodzenia!
Odsunął się na bok i było tak, jakby Czarny Piątek[1] w Walmarcie, kiedy aktorze ruszyli do stołu, próbując chwycić stronę i dowiedzieć się, kto jest ich partnerem. Nie czułam się na siłach, żeby skakać w tłum, lecz Kelsey złapała mnie za łokieć i nie dała mi zbytniego wyboru.
Złapałam stronę, rozpoznając scenę. Garrick nie żartował o rozpoczynaniu w kulminacyjnym momencie. Blanche jest już całkiem zwariowana. Zerknęłam na kartkę zadania i łatwo było się domyślić… zostałam sparowana z Domem.
Przycisnęłam rękę do czoła, tępe dudnienie już zaczęło walić mi nad lewym okiem. Chwilę później Dom objął mnie ramieniem.
- Wiesz co, Rozkoszna, znowu jesteśmy razem.
Strąciłam jego ramię i skierowałam się do drzwi. – Niech to już będzie za nami, Dom.
Gdy opuściłam teatr, pary mieściły się już w różnych miejscach na korytarzu. Jedyne wolne miejsce było tuż przed drzwiami teatru, co gwarantowało nam bycie wybranymi na pierwszą grupę. To oznaczało, że mamy mniej przygotowania niż inni. Myśl ta sprawiła, że chciałam uciec, ale najwyraźniej dziś świat był przeciwko mnie. A co tam, przynajmniej wcześnie skończę dzisiaj zajęcia.
- W porządku, Dom, zobaczmy, co mamy.
Spędzam większość tych dziesięciu minut wyjaśniając rolę i scenę Domowi. Był jednym z tych facetów, którzy mieli dobry wygląd i byli dobrzy w graniu zbyt pewnych siebie palantów (głównie, ponieważ był on zbyt pewnym siebie palantem), ale to wszystko.
- Więc mój facet jest pijany, tak?
- Tak, Dom.
- Słodko. A ty jesteś szalona?
Westchnęłam. – Tak jakby. Mam urojenia, a ty je niszczysz.
- Świetnie. Potem cię atakuję.
Wywróciłam oczami. O co chodziło?
- Tak, pewnie. W każdym razie, ja zacznę, siedząc na krześle, a ty wejdziesz na scenę z lewej, dobra? Nie wyobrażam sobie, że każe nam zagrać całą scenę, bo jest trochę długa.
I tylko na to mieliśmy czas, ponieważ drzwi się otworzyły, a wzrok Garricka padł na mnie. – Bliss, Dom, gotowi?
Dom pociągnął mnie do pionu wbrew mojej woli, mówiąc: - Jasne, Garrick.
Gotowość była przeciwieństwem tego, jak się czułam. Nienawidziłam bycia nieprzygotowaną.
Garrick wziął nasze zdjęcia portretowe i przez chwilę im się przyglądał. Wzięłam krzesło i przesunęłam je na środek pomieszczenia, po czym usiadłam. Złożyłam kartę przesłuchania, by nie była za duża i nieporęczna. Kazał nam przedstawić się, jakbyśmy nigdy go nie poznali, a potem pozwolił nam zacząć.
Scena zaczynała się Blanche ubraną w najwytworniejsze ciuchy (w tym diadem), rozmawiającą z wymyślonymi konkurentami do jej ręki na wymyślonym przyjęciu.
Zajęło mi kilka sekund wczucie się w scenę, bo moje własne uczucia strachu oraz niepokoju były wbrew błogiej niewiedzy Blanche. Ale gdy to zrobiłam, łatwo było odciąć się od pokoju wokół mnie i zgubić się w jej śmiechu, marzeniach i urojeniach. Gdy wkroczył Dom, musiałam przyznać, że tworzył świetnego Stanley’a. Pomimo całkowitej niewiedzy o roli, emanował charyzmą Stanley’a, jego absolutnym lekceważeniem Blanche.
Wykorzystałam mój niepokój sytuacją z Garrickiem, kierując nim w stronę Doma. Po kolejnej połowie strony Garrick nas zatrzymał.
- Dobrze, dobrze. Bliss, zaczęłaś trochę niepewnie, ale na końcu byłaś precyzyjna. Dom, sądzę, że naprawdę dobrze uchwyciłeś Stanley’a. – Powstrzymałam się od wywrócenia oczami. – Ale… nie czuję z twojej strony tej więzi, jaką mam z Bliss. Ona cały czas jest ciebie świadoma, dopasowuje swoje ruchy do twoich. Chcę zobaczyć, jak trochę bardziej reagujesz. Przejdźmy dalej to momentu, gdy wracasz do łazienki. Zacznijcie z Blanche dzwoniącą do Western Union i zobaczmy, czy naprawdę nie potrafimy skoncentrować się na połączeniu się ze sobą.
Skinęłam głową, idąc na drugą stronę sceny, gdzie planowałam dać wymyślony telefon. Wybrał dla mnie możliwie najtrudniejszą część do zaczęcia. Przeszliśmy do momentu, gdzie Stanley rozwala ładny, idealny świat, jaki dla siebie wymarzyłam, a ja muszę przekazać ten sam strach i paranoję.
Zamknęłam oczy, nabierając głębokiego tchu.
Strach. Paranoja. Jakbym się czuła, gdyby ktoś dowiedział się o Garricku i mnie. Albo gdyby on dowiedział się, że jestem dziewicą. Do diabła… jak czułam się tuż przed tym jak zatrzymałam nas od uprawiania seksu. To był najświetniejszy strach i paranoja.
Czując się trochę bardziej pewna siebie, otworzyłam oczy i udałam łapanie telefonu. Ponieważ wciąż musiałam trzymać scenariusz, musiałam zapomnieć o uchu i udawać, że rozmawiam do słuchawki. Sapnęłam do telefonu, prosząc o operatora.
Strach był taki prawdziwy, że łzy pojawiły się w moich oczach bez mojego starania się. Plotłam trzy po trzy, panika rosła i dusiła moje słowa.
Złamał mi się głos w wołaniu o pomoc. Uczucie osaczenia przyszło zbyt łatwo. Dusiło mnie.
Usłyszałam jak Dom podchodzi do mnie od tyłu i zamarłam. Cofnęłam się, a on stanął pomiędzy wymyślonymi drzwiami, a mną. Łypał na mnie, a ja nie musiałam udawać odrazy, którą czułam.
Próbowałam wyjść, a on stanął mi na drodze. Poprosiłam go, żeby mnie przepuścił, ale on nie ruszał się. Śmiejąc się, zaczął przesuwać się do mnie, a ja poczułam jak lekko podskakuje mi tętno.
Wyszłam z postaci na dość długo, by pomyśleć, że wykonywaliśmy naprawdę dobrą robotę. O wiele lepszą niż się spodziewałam. Potem uśmiechnięta twarz Doma pojawiła się przede mną i wróciłam.
Starałam się odsunąć od niego, ale on nadal szedł, wciąż się śmiejąc. Wtem objął rękami moje przedramiona, przyciągając mnie do siebie.
Walczyłam, wykręcając ciało, by spróbować się odsunąć.
Przycisnął mnie do siebie, mocniej ściskając, dość mocno, aby naprawdę zabolało i mały dreszczyk niepokoju przeszedł po moim kręgosłupie.
Twarz miał tuż przed moją, więc czułam gorący oddech na twarzy. Miałam być skruszona, pokonana, a on miał zabrać poza scenę na scenę gwałtu, ale nie tak to wszystko poszło.
Dom upuścił scenariusz, złapał mój kark i przyciągnął mnie do pocałunku.
Zszokowana, pchnęłam go wolną ręką, ale on nie przestawał, nie zdając sobie sprawy, że to ja protestowałam, nie Blanche. Pchałam i pchałam, ale on był zbyt silny, a usta przyciskał do moich tak mocno, że nie mogłam nic powiedzieć, by go zatrzymać. Przygotowywałam się na mój ostatni ruch protestu, kolano w jaja, kiedy Dom został ode mnie oderwany.
Złapałam powietrze i zobaczyłam Garricka, kipiącego ze złości, który puścił jedno z ramion Doma, który wykręcił pod dziwnym kątem.
- Gdzie dokładnie w scenariuszu widziałeś taki kierunek sceniczny, Dominic? – zapytał Garrick śmiertelnie cichym tonem.
Ja nie traciłam czasu logicznymi pytaniami. Rzuciłam się na Doma, pchając go do tyłu.
- Co to do diabła było, Dom? Scena gwałtu następuje za kulisami, dupku!
Złapał mnie za nadgarstki, jak chciałam raz jeszcze go pchnąć.
- Hej, starałem się połączyć. Improwizowałem. To robią aktorzy!
Garrick położył dłoń na barku Doma i ścisnął trochę mocniej niż było to zapewne odpowiednie. Dom od razu puścił moje nadgarstki, a ja odsunęłam się.
- Tak czy owak – zaczął Garrick. – Aktorzy również się szanują. Uprzednio uzgadniaj takie coś z partnerem, chyba że chcesz być oskarżony o napaść. – Już widziałam, jak spokojna maska Garricka opada. – Teraz idź.
Dom był wkurzony. Rzucił mi zjadliwe spojrzenie i tak mocno otworzył drzwi, że odbiły się od ściany na zewnątrz. Po prostu nie mogłam mieć w tym tygodniu odpoczynku. Czy świat na wszystkich zrzucał gówno czy tylko na mnie?
Poczułam delikatne dotknięcie w ramię, po czym Garrick stanął przede mną, trzymając moje ramię w obu dłoniach. Już pojawiał się siniak tam, gdzie trzymał mnie Dom podczas sceny. Garrick przejechał dłonią po twarzy i spojrzał na mnie. – Prawdopodobnie mogłem lepiej to załatwić – powiedział.
Nie miałam pojęcia, jak bardzo dalej waliło mi w głowie, dopóki się nie zaśmiałam, a to posłało rykoszetem ból przez moją głowę. Odruchowo zamknęłam oczy. Garrick musnął palcami moją szczękę, posyłając gęsią skórkę w miejsce, gdzie się dotykaliśmy. Trzymałam oczy zamknięte, bo kiedy były zamknięte, nie robiłam nic złego, prawda? Lecz jeśli je otworzę i spojrzę na jego wspaniałą twarz, zobaczę te usta… przekroczę całkiem inne terytorium, które było złe, złe, złe.
Wyszeptane „Bliss” było jedynym ostrzeżeniem, jakie dostałam, zanim poczułam jego wargi na swoich.




[1] Czarny Piątek – w USA jest to potoczna nazwa dniu po Dniu Dziękczynienia, rozpoczynającego sezon zakupów na Gwiazdkę. A Walmart to sieć sklepowa w USA, jak np. u nas Tesco. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz