18.3.14

Keeping Her - rozdział szósty

Bliss
To był żart. Wielce niezabawny żart.
Poprawiłam włosy i makijaż, przywdziałam mój najlepszy strój, założyłam najlepszą biżuterię i byłam całkiem pewna, że ich szczotka do muszli klozetowej kosztowała więcej nić cały mój ubiór.
Dlaczego mi nie powiedział?
Rozumiałam, że niewiele gadał o swojej rodzinie. Wyraźnie nie byli sobie bliscy. Bóg wie że sama niewiele mówiłam o mojej, prócz narzekania. Ale można by pomyśleć, że wykorzystałby pół sekundy, żeby wtrącić do rozmowy „Tak poza tym, moja rodzina jest bogata”.
Jeżeli martwiłam się wcześniej, że pani Taylor może pomyśleć, iż nie jestem dość dobra dla jej syna, to teraz był to twardy fakt.
Nie pasowałam tutaj. Wcale. Ani trochę. Jedna z tych rzeczy naprawdę nie jest taka jak inne.
A żeby było jeszcze gorzej Garrick wyglądała doskonale, kiedy wyszłam z łazienki. Założył nową koszulę i krawat razem ze spodniami khaki i wyglądał jakby nawet się nie starał. W przeciwieństwie do mnie, on tutaj pasował.
Cichy, dręczący głos w mojej głowie zapytał jak to było możliwe, że my się do siebie dopasowaliśmy? Potrząsnęłam głową, żeby oczyścić myśli a Garrick przeszedł przez pokój, żeby pocałował mnie w czoło.
- Wyglądasz ślicznie.
Uśmiechnęłam się, ale tego nie poczułam. – Dzięki. Ty również.
- Wszystko będzie w porządku.
Mówił to tak wiele razy, że już nic to dla mnie nie znaczyło. Tak jak kiedy wymawiasz jedno słowo zbyt dużo razy i przestaje brzmieć jak ono, jest obce i nieznajome w twojej głowie.
- Zatem chodźmy – powiedziałam.
Objął dłońmi moją szczękę i schylił się, żeby mnie pocałować. Odsunęłam od niego głowę.
- Będziesz miał na sobie szminkę.
- Nie obchodzi mnie to, kochanie. W tym całym domu obchodzisz mnie teraz tylko ty.
Roztopiła się moja determinacja, a on musnął lekko moje wargi, cudem nie przenosząc na siebie szminki. Splótł razem nasze palce i pocałował wierz mojej dłoni.
Chciałam, żeby ten gest był pocieszający, ale czułam się tylko mocniej zaniepokojona. Zaczęłam się zastanawiać co on mógł we mnie widzieć.
Razem zeszliśmy po schodach wracając do dżungli kieliszków do szampana, projektanckich torebek i strojów, które zawstydzały mój. Był to las czekających na mnie problemów z poczuciem własnej wartości, a ja tkwiłam w jego środku.
Ledwo co przeszliśmy dwa kroki po zejściu ze schodów, kiedy zostaliśmy przechwyceni przez grupkę ludzi.
- Garrick! Dobrze cię widzieć!
Puścił moją rękę, żeby przywitać faceta mniej więcej w jego wieku. Miał ciemne włosy, doskonale uczesane i miał na sobie garnitur. Raz jeszcze zapytam, w jakim świecie garnitur jest zwykły?
- John, ciebie też jest dobrze widzieć. To moja narzeczona Bliss.
John odwrócił się na bok i podeszła do niego kobieta. Ona również miała ciemne włosy, spięte w doskonałym koku na jej karku. Skoncentrowałam się, żeby nie zareagować dotykiem moich niekontrolowanych loków.
- Uroczo jest cię poznać, Bliss. To moja żona Amy.
Uśmiechnęłam się. – Miło cię poznać.
Boże, to było monotonne.
Roześmiała się. – O nie, przyjemność jest po mojej stronie.
Prawdopodobnie miałam powiedzieć coś więcej, ale przyszło mi do głowy zapewnienie tylko, że przyjemność tak naprawdę była po mojej stronie, jak cholera bitwa. Ale to i tak byłoby kłamstwo, więc milczałam.
Po kilku bolesnych sekundach Garrick dodał. – Chodziliśmy z Johnem razem do szkoły.
John potaknął ze sztucznym uśmiechem. – Bardzo podobało mi się przypomnienie twojego ojca, że miałeś najlepsze wyniki w naszej klasie. Nadal pozostaję drugi po wszystkich tych latach.
Garrick zaśmiał się i wiedziałam, że jest mu niezręcznie przez sztywność jego ręki, gdy znowu splótł nasze palce. Lecz nigdy nie dowiedziałbyś się tego z jego twarzy.
Może to właśnie musiałam robić, żeby to przetrwać. Musiałam grać. Musiałam wyłączyć Bliss i stać się kimś innym, kimś kto pasował do tego miejsca i wiedział co mówić, a czego nie mówić. Jeśli stanę się tym kimś innym, to będę mogła odseparować myśli od obaw i może przetrwam nietknięta ten wieczór. Tylko na scenie czułam pewność siebie, a w tej chwili była mi potrzebna pewność siebie. Dlatego właśnie to zrobiłam. Grałam rolę.
- John – spytałam. – Co porabiałeś od ostatniego czasu, kiedy widziałeś się z Garrickiem? Opowiedz nam.
- Cóż – pocałował dłoń Amy – ożeniłem się. Przynajmniej w tym cię pobiłem. – Boże, ten facet był dupkiem. Nic dziwnego, że Garrick był tak zesztywniały. – Pracuję teraz jako projektant softwarowy.
- Projektant softwarowy? Interesujące. Założę się, że to zajęcie pełne wyzwań.
- Nie bardzo. Jest trochę nudne. Choć jestem pewien, że w porównaniu z tym, co robi teraz Taylor, to wygląda jak neurochirurgia.
Zaśmiałam się, myśląc z każdym chichotem jak satysfakcjonujące byłoby walnięcie go w twarz.
- Niektórzy z nas są pobłogosławieni, posiadając kariery, które kochamy i są proste, ponieważ je kochamy. Inni biorą prace, które są, jak to powiedziałeś? Nudne? Ale może pewnego dnia zaczniesz ją kochać.
Garrick opuścił głowę, zakaszlał, co podejrzanie brzmiało jak śmiech i powiedział. – Miło było z wami pogawędzić, John, Amy. Ale powinniśmy teraz zrobić obchód. Wiele ludzi jest do zobaczenia.
Kiedy odprowadził mnie kilka metrów dalej, jego barki zaczęły drżeć od śmiechu.
- Zdaję sobie sprawę, że robię się nudny, ale nie mogę się powstrzymać – powiedział. - Wyjdziesz za mnie?
- Zamierzasz sprawić, żebym wyczerpywała fizycznie słowo tak.
- Nie. Zachowuję ten cel na naszą noc poślubną.
Jakimś cudem udało mi się ograniczyć mój rumieniec do minimum. W tej chwili miałam całkowicie zaciśnięte lejce na moich reakcjach.
Przeprowadził mnie przez resztę pomieszczenia, rozmawiając ze starymi kolegami z klasy, przyjaciółmi rodziny i sąsiadami. Byli starsi, młodsi, mężczyźni, kobiety, a ja trzymałam fason. Nie byłam tak czarująca jak Garrick. Nie było to dla mnie ludzko możliwe. Ani dla większości ludzi. Ale dobrze sobie radziłam. Obserwowałam jak miny ludzi zmieniały się, kiedy ze mną rozmawiali. Przechodzili z ostrożności i rozbawienia (prawdopodobnie z powodu mojego wejścia) na uśmiechy i akceptację.
Wzięłam głęboki wdech, czując dumę.
Garrick pocałował mnie w policzek, mówiąc. – Radzisz sobie cudownie. Widzisz? Nie ma czym się martwić.
Uśmiechnęłam się, ale na języku miałam gorzki posmak. Dobrze było… że potrafiłam zmusić się do dopasowania się do jego życia. Po prostu chciałabym, żebym nie musiała być kimś innym, żeby to zrobić.
Jakby potrafiąc wyczuć moją słabość, wtedy ponownie pojawiła się jego matka. Pocałowała Garricka w policzek i zlustrowała wzrokiem jego strój. – Lepiej. O wiele lepiej.
Zerknęła krótko na moją sukienkę, ale nic nie powiedziała.
- Wszystko dobrze? Widziałam, że rozmawiałeś z panią Everheart. Dobrze się czuje?
- A kiedy ona czuje się źle? – spytał Garrick. – Ile ona ma już lat, sto?
Ach. Skinęłam głową, przypominając sobie o kim rozmawiali.
Jego mama wzruszyła ramionami. – Kto wie? Nie byłabym zdziwiona, gdyby przeżyła mnie, tylko po to, żeby zrobić na złość jej zachłannym dzieciom, umierającym dla jej spadku.
Wzięłam głęboki wdech i starałam się nie pokazać za jak obrzydliwą uważałam tę sytuację. Ta starsza kobieta, Margaret miała na imię, była niesamowicie słodka. Przypominała mi babcię Cade’a i chwilę, kiedy przedstawił nas sobie na studiach. Była miła, ale widać było, że wewnątrz była petardą. Okropne było, iż jej własne dzieci widziały ją jako symbol pieniężny. A to, że mama Garricka i nawet Garrick nie wydawali się tym przerażeni… to było jeszcze gorsze.
Pani Taylor skupiła na mnie spojrzenie i spytała chłodno. – Bliss, powiesz mi coś o sobie?

Nie takie trudne pytanie. Ale czy odpowiem szczerze? A może powiem jej to, co chciała usłyszeć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz