Gdzieś między barem, a moim
mieszkaniem, zgubiłam moje buty. Były na niskim obcasie, ale tak samo męczyły
moje stopy. Więc po prostu pochyliłam się i je zdjęłam.
- Hola, kochanie, co ty robisz?
Wpadłam na Cade’a, chichocząc.
Wcześniej myślałam, że byłam pijana, ale teraz, gdy minęło trochę czasu…
Naprawdę mnie to uderzyło. Byłam o wiele dalej, niż kiedykolwiek. – Buty są
głupie. Czemu ludzie je noszą?
Roześmiał się. – Żeby nie stanęli na
gwoździu i nie dostali tężca, temu.
- Nosić. Nudzić. Nosić. N są takie
nnnudne.
Zaśmiał się, więc i ja się zaśmiałam,
chociaż nie miałam pojęcia, co jest takie zabawne.
- Jesteś urocza. Chodź tutaj. Zaniosę
cię na barana do domu, żeby uratować twoje stopy.
- Yay!
Przykucnął, a ja skoczyłam na jego
plecy. Trzymając moje obcasy w rękach, szliśmy dalej drogą. Kiedy weszliśmy na
mój parking, śpiewałam wymyśloną piosenkę, która brzmiała tak. – Cade jest moim
bohaterem! Zerem do bohaterem!
- Jakim zerem? Nigdy nie byłem zerem!
- Cade jest moim najlepszym
przyjacielem! Pewnego dnia będziemy w West Endzie! Jego samochód śmierdzi
serem! Chcę go uścisnąć!
- Uściśnij go na osobności! – zawołał
Rusty.
- I Rusty jest osłem! A wiatr w moich
włosach pachnie jak siuuu!
Cade zaśmiał się. – Nie miałaś na
myśli „brzmi”?
- Co brzmi?
- Nieważne – zachichotał.
Zobaczyłam ukazujące się moje
mieszkanie.
- O cholera. Zapomniałam o mojej
torebce.
- Mam ją, kochanie.
- Tak? Jesteś najlepszy!
Dałam mu głośnego całusa. Celowałam w
jego policzek, ale myślę, że wylądował gdzieś na jego szyi.
Gdzieś w tamtej porze usłyszałam
krzyk Jeremy’ego. – Hej! Pan T! Co tam?
- Jest tutaj zapaśnik? – zapytałam.
- Nie, to pan Taylor.
Pisnęłam, puściłam barki Cade’a,
odchylając się, żeby go poszukać. Robiąc to wytrąciłam Cade’a z równowagi, a
wtedy oboje wywróciliśmy się na ziemię, on na mnie.
Jęknęłam.
- Choooolera. Cade waży dużo. O wiele
więcej niż myślałam! – jęknęłam/zaśpiewałam.
Czułam, jakbym unosiła się na falach,
świat kołysał się, jakbym była na morzu.
- Hej, panie Taylor – powiedział
Cade.
- Cześć, Cade. Nic ci nie jest?
- Pewnie. – Podniósł się na kolana, a
potem wstał. Kiedy i mnie próbował podnieść, miałam dobry widok na patrzącego
na mnie z góry Garricka. Jego włosy były seksowne, a uśmiech taki wspaniały.
To było niesprawiedliwe, że wyglądał
tak dobrze.
Jęknęłam, zakrywając oczy.
- Czemu świat mnie nienawidzi?
Oboje się zaśmiali, ale to nie było
zabawne. POWAŻNIE. Czemu świat mnie nienawidzi?
- Chodź, kochanie. – Caleb próbował
mnie unieść, ale moje ciało wydawało się martwe.
- Nie sądzę, że potrafię stać –
powiedziałam mu. – Czuję się jak mokry makaron.
- Naprawdę? – Rozbawiona twarz Cade’a
odwróciła się ode mnie, a ja przymknęłam powieki. – Mógłby pan, panie Taylor?
Następne co wiedziałam, to że byłam w
powietrzu i latałam. Oparłam się o lewą stronę, a tam był bok twarzy Garricka.
Był to taki ładny profil. Obejmowałam go ramieniem, a on razem z Cadem mnie
nieśli. Garrick sam mnie przytrzymywał, kiedy Cade kucnął i szukał w mojej
torebce klucza.
Oparłam głowę o tors Garricka.
- Pachniesz tak dobrze. Czemu zawsze
pachniesz tak dobrze?
Cade zaśmiał się. – Oookej. A to jest
nasz znak, żeby puścić profesora.
Puściłam Garricka, a ramię Cade’a
chwyciło mnie w talii.
- Przepraszam, panie Taylor.
- To nic takiego.
- Proszę posłuchać, ona będzie
przerażona, jak dowie, że pan ją taką widział. Przysięgam, że normalnie taka
nie jest. Po prostu ostatnio była naprawdę zestresowana z jakiegoś powodu.
- Nie ma sprawy, Cade. Obiecuję.
Dobranoc, Bliss.
Podniosłam wzrok, chwytając rękaw
jego koszuli. – Nie, zostań.
Rusty wtedy się pojawił, nadal
trzymając w ręce akordeon. – Tak, Garrick, zostań. Mała Bliss ma wódkę.
Garrick uśmiechnął się do mnie
szeroko. – Myślę, że Mała Bliss ma już dość. I dziękuję za propozycję, ale są
granice, których nie powinienem przekraczać. – Spojrzał mi w oczy i wiedziałam,
że nie mówił tylko o imprezie. To mnie trochę otrzeźwiło, nie dużo, ale dosyć,
żeby wiedzieć, iż robiłam z siebie głupka.
- Bądźcie ostrożni. Bawcie się
dobrze.
Potem odszedł, a Cade pomógł mi wejść
do środka i posadził mnie na kanapie.
Chłopaki poszli atakować moją
lodówkę, a Kelsey usiadła obok mnie na kanapie i położyła na moich kolanach.
- Twój kochanek wyglądał dziś całkiem
świetnie.
- Kelsey!
Zamknij się!
- Co? Nikt mnie nie usłyszał.
Rozejrzałam się. Miała rację. Faceci
kradli chipsy z mojej spiżarni. Lindsay i Victoria nalewały wódkę do szklanek
soku pomarańczowego. Kiedy byłam pewna, że nikt nie zwraca uwagi, spojrzałam na
Kelsey.
- Zawsze wygląda dobrze. Nie wiem jak
długo to zniosę. Któregoś dnia wybuchnę seksualnie i skoczę na niego w środku
zajęć.
Zaśmiała się. – Jak interesujące by
to było… wiesz, że to okropny pomysł.
Poza tym… już go miałaś. Najwyraźniej był wystarczająco dobry, żebyś znowu go
pragnęła, ale nie jest tajemnicą, którą za wszelką cenę chcesz odkryć. Jedynie
potrzebujesz odwrócenia uwagi.
Potaknęłam powątpiewająco, chociaż
byłam pewna, że nic nie odwróci mojej uwagi od pragnienia Garricka. A Kelsey
nie wiedziała, że on wciąż był dla
mnie tajemnicą. Boże, chciałam zagrać Nancy Drew.
Oczy Kelsey rozbłysły i podniosła się
z moich kolan.
- Wiecie, w jaką grę nigdy nie
grałam? – zapytała cały pokój. – Zakręć Butelką!
Victoria spojrzała sceptycznie. –
Nigdy nie grałaś w Zakręć Butelką? Poważnie?
Kelsey wzruszyła ramionami, zerknęła
na mnie przez ramię i puściła oko. – Co mogę powiedzieć? – ciągnęła. – Mój
głupi błąd. Gdy te panie nadeszły – wskazała na swoje ogromne piersi – ludzie
przestali potrzebować gry jako wymówki na całowanie.
Cade uniósł na nią brew. – A teraz
potrzebujemy wymówki?
Zeskoczyła z kanapy i usiadła w stylu
indyjskim na podłodze, biorąc ze stolika do połowy pełną butelkę wody. –
Oczywiście, że nie. Ale to gra jest
ekscytująca.
Złapała mnie za ramię i pociągnęła. Wylądowałam
na podłodze, śmiejąc się histerycznie.
- Widzicie? – powiedziała Kelsey. –
Bliss już świetnie się bawi. Vic, przynieś wódkę! Będzie trochę bardziej
interesująco. To dorosłe Zakręć Butelką. Co oznacza, że żadnego cmokania. Chcę
widzieć język.
- Przysięgam, Kelsey, jesteś bardziej
zboczona niż większość facetów, których znam – rzekła Lindsay.
- Dziękuję! Nie jestem nierozsądna.
Możecie wybrać cmoknięcie… ale musicie wypić jako kara.
Większość chłopaków wyglądało, jakby
poczuli ulgę. Rusty wyglądał na rozczarowanego.
- Jest tutaj więcej dziewczyn od
chłopaków – zauważyła Lindsay.
Victoria uśmiechnęła się szeroko. –
Może powinniśmy iść poszukać Garricka i go zaprosić.
Zbladłam. – Nie! Absolutnie nie.
- Boże, Bliss, jesteś taka
pruderyjna.
Kelsey posłała mi znaczący uśmiech.
Zdecydowanie potrzebowałam odwrócenia uwagi. Sięgnęłam do przodu, aby zakręcić
butelką.
Wylądowała na Rustym, a ja nie dałam
mu szansy na wycofanie się z pocałunku. Przechyliłam się przez koło, złapałam
go za kołnierz i przyciągnęłam do siebie. Byłam dość pijana, więc pocałunek był
trochę niezdarny, ale wszyscy byliśmy pijani, więc jakie miało to znaczenie?
Całowałam go kilka sekund dłużej, zanim go odepchnęłam i opadłam na moje
miejsce.
Rusty zagwizdał. – Cholera, dziewczyno.
Gdybym nie był 110 procentowym gejem, w tej chwili bym się z tobą umówił.
Odrzuciłam głowę do tyłu, śmiejąc
się. Dobrze było się wyluzować.
Rusty był następny i biedny Jeremy
był kolejną ofiarą. Złapał butelkę wódki i powiedział: - Bez urazy, Rusty, ale
nie jesteś w moim typie. – Uśmiechnął się, wziął duży łyk, a potem
błyskawicznie cmoknął Rusty’ego w usta.
Westchnęliśmy jak uczniowie
gimnazjum.
Ktoś zapukał do drzwi, a Kelsey
wstała i pobiegła do przedpokoju. Wróciła z dziesięciorgiem więcej ludzi z
naszego wydziału.
- Nie masz nic przeciwko, prawda? –
zapytała mnie. Taka właśnie była Kelsey, najpierw zapraszając, a potem dostając
pozwolenie. I tak potrząsnęłam głową, już niczym się nie przejmując.
- Doskonale, zajmijcie miejsca, panie
i panowie. Czas na jakąś rozpustę.
Nie było na to innej nazwy. W ciągu
kilku minut, zobaczyłam tyle przyjaciół całujących się z przyjaciółmi,
niezależnie od tego czy lubili się, doprowadzali siebie do szaleństwa czy
myśleli o sobie jak o rodzeństwie. Na jedną noc wszystko odsunęliśmy na bok i
pozwoliliśmy butelce Aquafiny ustalać nasze życia.
Następnym razem, gdy wylądowała na
mnie butelka, obracała nią dziewczyna. Faceci nas wygwizdali, kiedy obie
wybrałyśmy karną wódkę. Ale i tak wiwatowali na cmoknięcie. Śmiejąc się, znowu
zakręciłam butelką, a ona wylądowała na Cadzie.
Cade miał wygląd uroczego chłopaka z
sąsiedztwa razem z chłopięcym uśmiechem, który teraz na mnie skupił. Wzruszyłam
ramionami, czołgając się do niego. Klęknęłam przed nim, położyłam dłonie na
jego barkach i nachyliłam się.
Najpierw pocałunek był jak wszystkie
inne… a potem nagle już nie. Ręka Cade’a obejmowała moją głowę, a drugą trzymał
mnie w pasie. Poruszał gorączkowo ustami na moich, rozpaczliwie, jakby świat
miał się skończyć, a to była jego ostatnia szansa na szczęście.
Pocałunek był dosyć mocny, aby
rozwinąć ciepło w moim brzuchu, ale wystarczająco delikatny, abym czuła się
wielbiona. Przez chwilę zapomniałam, gdzie byłam i z kim, i pławiłam się
gorącu, w przyjemności.
Wtedy ktoś zagwizdał i świat wrócił
do mnie kawałek po kawałku. Otworzyłam oczy, żeby spojrzeć na mojego
przyjaciela, który całował mnie, jakby nie chciał nim być.
Wróciłam do koła na moje miejsce,
ignorując komentarzy moich przyjaciół na temat pocałunku. Oszołomiona i bardzo
zmieszana zrezygnowałam z kilku następnych kolejek.
Czułam na sobie spojrzenie. Na pewno
Cade’a i pewnie również Kelsey. Ale mój umysł skupiony był na trzymaniu się,
ponieważ byłam bardzo blisko rozpadnięcia.
Byliśmy pijani. Prawdopodobnie to nic
nie znaczyło. Byłam tak popaprana emocjonalnie przez Garricka, że rozpaczliwie
potrzebowałam z kimś kontaktu. To było to.
To nic nie znaczyło.
Dalej jesteśmy przyjaciółmi. Cade i
ja zawsze będziemy przyjaciółmi.
Zostałam jeszcze kilka minut, aż
kręciło mi się zbyt bardzo w głowie, bym mogła to zignorować. Było mi
niedobrze.
Wstałam i przeprosiłam, mówiąc
wszystkim, aby zostali tak długo jak chcą. Powiedziałam im, gdzie znaleźć
dodatkowe koce i poduszki, gdyby chcieli zostać na noc, potem poszłam do
sypialni, chowając się pod kołdrą i zrzucając wymuszony uśmiech.
Powiedziałam sobie, że sprawy się
polepszą o poranku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz