12.3.14

Losing It - rozdział dwunasty

Gdzieś między barem, a moim mieszkaniem, zgubiłam moje buty. Były na niskim obcasie, ale tak samo męczyły moje stopy. Więc po prostu pochyliłam się i je zdjęłam.
- Hola, kochanie, co ty robisz?
Wpadłam na Cade’a, chichocząc. Wcześniej myślałam, że byłam pijana, ale teraz, gdy minęło trochę czasu… Naprawdę mnie to uderzyło. Byłam o wiele dalej, niż kiedykolwiek. – Buty są głupie. Czemu ludzie je noszą?
Roześmiał się. – Żeby nie stanęli na gwoździu i nie dostali tężca, temu.
- Nosić. Nudzić. Nosić. N są takie nnnudne.
Zaśmiał się, więc i ja się zaśmiałam, chociaż nie miałam pojęcia, co jest takie zabawne.
- Jesteś urocza. Chodź tutaj. Zaniosę cię na barana do domu, żeby uratować twoje stopy.
- Yay!
Przykucnął, a ja skoczyłam na jego plecy. Trzymając moje obcasy w rękach, szliśmy dalej drogą. Kiedy weszliśmy na mój parking, śpiewałam wymyśloną piosenkę, która brzmiała tak. – Cade jest moim bohaterem! Zerem do bohaterem!
- Jakim zerem? Nigdy nie byłem zerem!
- Cade jest moim najlepszym przyjacielem! Pewnego dnia będziemy w West Endzie! Jego samochód śmierdzi serem! Chcę go uścisnąć!
- Uściśnij go na osobności! – zawołał Rusty.
- I Rusty jest osłem! A wiatr w moich włosach pachnie jak siuuu!
Cade zaśmiał się. – Nie miałaś na myśli „brzmi”?
- Co brzmi?
- Nieważne – zachichotał.
Zobaczyłam ukazujące się moje mieszkanie.
- O cholera. Zapomniałam o mojej torebce.
- Mam ją, kochanie.
- Tak? Jesteś najlepszy!
Dałam mu głośnego całusa. Celowałam w jego policzek, ale myślę, że wylądował gdzieś na jego szyi.
Gdzieś w tamtej porze usłyszałam krzyk Jeremy’ego. – Hej! Pan T! Co tam?
- Jest tutaj zapaśnik? – zapytałam.
- Nie, to pan Taylor.
Pisnęłam, puściłam barki Cade’a, odchylając się, żeby go poszukać. Robiąc to wytrąciłam Cade’a z równowagi, a wtedy oboje wywróciliśmy się na ziemię, on na mnie.
Jęknęłam.
- Choooolera. Cade waży dużo. O wiele więcej niż myślałam! – jęknęłam/zaśpiewałam.
Czułam, jakbym unosiła się na falach, świat kołysał się, jakbym była na morzu.
- Hej, panie Taylor – powiedział Cade.
- Cześć, Cade. Nic ci nie jest?
- Pewnie. – Podniósł się na kolana, a potem wstał. Kiedy i mnie próbował podnieść, miałam dobry widok na patrzącego na mnie z góry Garricka. Jego włosy były seksowne, a uśmiech taki wspaniały.
To było niesprawiedliwe, że wyglądał tak dobrze.
Jęknęłam, zakrywając oczy.
- Czemu świat mnie nienawidzi?
Oboje się zaśmiali, ale to nie było zabawne. POWAŻNIE. Czemu świat mnie nienawidzi?
- Chodź, kochanie. – Caleb próbował mnie unieść, ale moje ciało wydawało się martwe.
- Nie sądzę, że potrafię stać – powiedziałam mu. – Czuję się jak mokry makaron.
- Naprawdę? – Rozbawiona twarz Cade’a odwróciła się ode mnie, a ja przymknęłam powieki. – Mógłby pan, panie Taylor?
Następne co wiedziałam, to że byłam w powietrzu i latałam. Oparłam się o lewą stronę, a tam był bok twarzy Garricka. Był to taki ładny profil. Obejmowałam go ramieniem, a on razem z Cadem mnie nieśli. Garrick sam mnie przytrzymywał, kiedy Cade kucnął i szukał w mojej torebce klucza.
Oparłam głowę o tors Garricka.
- Pachniesz tak dobrze. Czemu zawsze pachniesz tak dobrze?
Cade zaśmiał się. – Oookej. A to jest nasz znak, żeby puścić profesora.
Puściłam Garricka, a ramię Cade’a chwyciło mnie w talii.
- Przepraszam, panie Taylor.
- To nic takiego.
- Proszę posłuchać, ona będzie przerażona, jak dowie, że pan ją taką widział. Przysięgam, że normalnie taka nie jest. Po prostu ostatnio była naprawdę zestresowana z jakiegoś powodu.
- Nie ma sprawy, Cade. Obiecuję. Dobranoc, Bliss.
Podniosłam wzrok, chwytając rękaw jego koszuli. – Nie, zostań.
Rusty wtedy się pojawił, nadal trzymając w ręce akordeon. – Tak, Garrick, zostań. Mała Bliss ma wódkę.
Garrick uśmiechnął się do mnie szeroko. – Myślę, że Mała Bliss ma już dość. I dziękuję za propozycję, ale są granice, których nie powinienem przekraczać. – Spojrzał mi w oczy i wiedziałam, że nie mówił tylko o imprezie. To mnie trochę otrzeźwiło, nie dużo, ale dosyć, żeby wiedzieć, iż robiłam z siebie głupka.
- Bądźcie ostrożni. Bawcie się dobrze.
Potem odszedł, a Cade pomógł mi wejść do środka i posadził mnie na kanapie.
Chłopaki poszli atakować moją lodówkę, a Kelsey usiadła obok mnie na kanapie i położyła na moich kolanach.
- Twój kochanek wyglądał dziś całkiem świetnie.
- Kelsey! Zamknij się!
- Co? Nikt mnie nie usłyszał.
Rozejrzałam się. Miała rację. Faceci kradli chipsy z mojej spiżarni. Lindsay i Victoria nalewały wódkę do szklanek soku pomarańczowego. Kiedy byłam pewna, że nikt nie zwraca uwagi, spojrzałam na Kelsey.
- Zawsze wygląda dobrze. Nie wiem jak długo to zniosę. Któregoś dnia wybuchnę seksualnie i skoczę na niego w środku zajęć.
Zaśmiała się. – Jak interesujące by to było… wiesz, że to okropny pomysł. Poza tym… już go miałaś. Najwyraźniej był wystarczająco dobry, żebyś znowu go pragnęła, ale nie jest tajemnicą, którą za wszelką cenę chcesz odkryć. Jedynie potrzebujesz odwrócenia uwagi.
Potaknęłam powątpiewająco, chociaż byłam pewna, że nic nie odwróci mojej uwagi od pragnienia Garricka. A Kelsey nie wiedziała, że on wciąż był dla mnie tajemnicą. Boże, chciałam zagrać Nancy Drew.
Oczy Kelsey rozbłysły i podniosła się z moich kolan.
- Wiecie, w jaką grę nigdy nie grałam? – zapytała cały pokój. – Zakręć Butelką!
Victoria spojrzała sceptycznie. – Nigdy nie grałaś w Zakręć Butelką? Poważnie?
Kelsey wzruszyła ramionami, zerknęła na mnie przez ramię i puściła oko. – Co mogę powiedzieć? – ciągnęła. – Mój głupi błąd. Gdy te panie nadeszły – wskazała na swoje ogromne piersi – ludzie przestali potrzebować gry jako wymówki na całowanie.
Cade uniósł na nią brew. – A teraz potrzebujemy wymówki?
Zeskoczyła z kanapy i usiadła w stylu indyjskim na podłodze, biorąc ze stolika do połowy pełną butelkę wody. – Oczywiście, że nie. Ale to gra jest ekscytująca.
Złapała mnie za ramię i pociągnęła. Wylądowałam na podłodze, śmiejąc się histerycznie.
- Widzicie? – powiedziała Kelsey. – Bliss już świetnie się bawi. Vic, przynieś wódkę! Będzie trochę bardziej interesująco. To dorosłe Zakręć Butelką. Co oznacza, że żadnego cmokania. Chcę widzieć język.
- Przysięgam, Kelsey, jesteś bardziej zboczona niż większość facetów, których znam – rzekła Lindsay.
- Dziękuję! Nie jestem nierozsądna. Możecie wybrać cmoknięcie… ale musicie wypić jako kara.
Większość chłopaków wyglądało, jakby poczuli ulgę. Rusty wyglądał na rozczarowanego.
- Jest tutaj więcej dziewczyn od chłopaków – zauważyła Lindsay.
Victoria uśmiechnęła się szeroko. – Może powinniśmy iść poszukać Garricka i go zaprosić.
Zbladłam. – Nie! Absolutnie nie.
- Boże, Bliss, jesteś taka pruderyjna.
Kelsey posłała mi znaczący uśmiech. Zdecydowanie potrzebowałam odwrócenia uwagi. Sięgnęłam do przodu, aby zakręcić butelką.
Wylądowała na Rustym, a ja nie dałam mu szansy na wycofanie się z pocałunku. Przechyliłam się przez koło, złapałam go za kołnierz i przyciągnęłam do siebie. Byłam dość pijana, więc pocałunek był trochę niezdarny, ale wszyscy byliśmy pijani, więc jakie miało to znaczenie? Całowałam go kilka sekund dłużej, zanim go odepchnęłam i opadłam na moje miejsce.
Rusty zagwizdał. – Cholera, dziewczyno. Gdybym nie był 110 procentowym gejem, w tej chwili bym się z tobą umówił.
Odrzuciłam głowę do tyłu, śmiejąc się. Dobrze było się wyluzować.
Rusty był następny i biedny Jeremy był kolejną ofiarą. Złapał butelkę wódki i powiedział: - Bez urazy, Rusty, ale nie jesteś w moim typie. – Uśmiechnął się, wziął duży łyk, a potem błyskawicznie cmoknął Rusty’ego w usta.
Westchnęliśmy jak uczniowie gimnazjum.
Ktoś zapukał do drzwi, a Kelsey wstała i pobiegła do przedpokoju. Wróciła z dziesięciorgiem więcej ludzi z naszego wydziału.
- Nie masz nic przeciwko, prawda? – zapytała mnie. Taka właśnie była Kelsey, najpierw zapraszając, a potem dostając pozwolenie. I tak potrząsnęłam głową, już niczym się nie przejmując.
- Doskonale, zajmijcie miejsca, panie i panowie. Czas na jakąś rozpustę.
Nie było na to innej nazwy. W ciągu kilku minut, zobaczyłam tyle przyjaciół całujących się z przyjaciółmi, niezależnie od tego czy lubili się, doprowadzali siebie do szaleństwa czy myśleli o sobie jak o rodzeństwie. Na jedną noc wszystko odsunęliśmy na bok i pozwoliliśmy butelce Aquafiny ustalać nasze życia.
Następnym razem, gdy wylądowała na mnie butelka, obracała nią dziewczyna. Faceci nas wygwizdali, kiedy obie wybrałyśmy karną wódkę. Ale i tak wiwatowali na cmoknięcie. Śmiejąc się, znowu zakręciłam butelką, a ona wylądowała na Cadzie.
Cade miał wygląd uroczego chłopaka z sąsiedztwa razem z chłopięcym uśmiechem, który teraz na mnie skupił. Wzruszyłam ramionami, czołgając się do niego. Klęknęłam przed nim, położyłam dłonie na jego barkach i nachyliłam się.
Najpierw pocałunek był jak wszystkie inne… a potem nagle już nie. Ręka Cade’a obejmowała moją głowę, a drugą trzymał mnie w pasie. Poruszał gorączkowo ustami na moich, rozpaczliwie, jakby świat miał się skończyć, a to była jego ostatnia szansa na szczęście.
Pocałunek był dosyć mocny, aby rozwinąć ciepło w moim brzuchu, ale wystarczająco delikatny, abym czuła się wielbiona. Przez chwilę zapomniałam, gdzie byłam i z kim, i pławiłam się gorącu, w przyjemności.
Wtedy ktoś zagwizdał i świat wrócił do mnie kawałek po kawałku. Otworzyłam oczy, żeby spojrzeć na mojego przyjaciela, który całował mnie, jakby nie chciał nim być.
Wróciłam do koła na moje miejsce, ignorując komentarzy moich przyjaciół na temat pocałunku. Oszołomiona i bardzo zmieszana zrezygnowałam z kilku następnych kolejek.
Czułam na sobie spojrzenie. Na pewno Cade’a i pewnie również Kelsey. Ale mój umysł skupiony był na trzymaniu się, ponieważ byłam bardzo blisko rozpadnięcia.
Byliśmy pijani. Prawdopodobnie to nic nie znaczyło. Byłam tak popaprana emocjonalnie przez Garricka, że rozpaczliwie potrzebowałam z kimś kontaktu. To było to.
To nic nie znaczyło.
Dalej jesteśmy przyjaciółmi. Cade i ja zawsze będziemy przyjaciółmi.
Zostałam jeszcze kilka minut, aż kręciło mi się zbyt bardzo w głowie, bym mogła to zignorować. Było mi niedobrze.
Wstałam i przeprosiłam, mówiąc wszystkim, aby zostali tak długo jak chcą. Powiedziałam im, gdzie znaleźć dodatkowe koce i poduszki, gdyby chcieli zostać na noc, potem poszłam do sypialni, chowając się pod kołdrą i zrzucając wymuszony uśmiech.

Powiedziałam sobie, że sprawy się polepszą o poranku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz