12.3.14

Losing It - rozdział dwudziesty piąty

W ten sposób spędzaliśmy dni, objęci, śpiąc i nie śpiąc, jedząc i biorąc prysznic, kiedy mieliśmy na to dość siły. Dziwnie było myśleć o chorobie jako oazie, ale tak było. Gdy nasze potrzeby fizyczne zatriumfowały nad naszymi mózgami, nie musieliśmy rozmawiać, ani o naszym związku, ani o tym, co go zniszczyło. Nie musieliśmy niczego naprawiać ani się tłumaczyć. Nawet nie musiałam się zamartwiać byciem dziewicą czy myślą o uprawianiu z nim seksu.
Przytulaliśmy się i znaleźliśmy lek w ciszy, pod kołdrą, z daleka od świata. W sobotę czuliśmy się dosyć dobrze, żeby spędzić więcej czasu poza łóżkiem, żeby zjeść prawdziwe jedzenie, żeby obejrzeć telewizję… żeby porozmawiać.
Leżeliśmy na kanapie, opierałam plecy o jego tors, otaczało mnie jego ramię. Mieliśmy oglądać telewizję, ale przyciskał czoło do mojej szyi, a ja przepytywałam go o pierwsze dni mojej choroby.
- Co powiedział Eric, kiedy do niego zadzwoniłeś?
- Nie był zdenerwowany, jeżeli o to pytasz. Sądzę, że jest teraz chora połowa obsady.
Świetnie. Nasze przedstawienie będzie do bani, jeżeli będziemy cały czas wyczerpani. Możemy nazwać to kawałkiem doświadczalnym – Apatyczna Fedra.
Zadałam kolejne pytanie. – Co mówił o tym, że opiekujesz się mną?
Uniósł czoło z mojej szyi. – Nie wie o tym. Powiedział mi, żebym wsadził cię do łóżka i nic ci nie będzie. Zasugerował, żebym użył twojego telefonu aby zadzwonić do twojej mamy.
To byłoby okropne. Znając moją matkę, zapytałaby go o to, kiedy zamierza poprosić mnie o rękę, tuż po tym jak odkryłaby jego imię.
- Ale zostałeś.
- Nie mogłem tak po prostu cię zostawić. Powiedziałem Ericowi, że ja też nie czuję się najlepiej i zostałem z tobą.
- Ale czemu?
- Naprawdę musisz pytać?
- Muszę. – Słyszałam go kilka tygodni temu przy tej rozmowie telefonicznej, usłyszałam, jak powiedział, że mu nie zależy, że to było tylko niedogodnością. Z jakiegokolwiek powodu został… musiałam go usłyszeć.
- No dobra, jeśli to robimy, to zrobię to w prawidłowy sposób – powiedział.
Próbował usiąść za mną, ale nasza pozycja na kanapie była przytulna i oboje byliśmy jeszcze trochę niedzisiejsi, więc skończyło się na tym, że zaplątaliśmy się, on leżał praktycznie na mnie. Ja wciąż tkwiłam na boku, zgnieciona pod nim. Starał się zsunąć ze mnie, ale przypominało to żółwia na grzbiecie. W końcu poddał się i podniósł się wystarczająco, żebym mogła obrócić się na plecy, a potem delikatniej opadł na mnie.
Pomimo faktu, że spaliśmy w tym samym łóżku przez tydzień, to wciąż było intymne, wciąż ekscytujące, wciąż przerażające. Podtrzymywał się na łokciach na tyle ile mógł, ale był słaby, więc jego waga wciąż przyciskała się do mojej.
Podobało mi się to.
- Więc o czym mówiłem? – spytał. – A, racja, że może zakochuję się w tobie.
Zamrugałam. Potem zamrugałam raz jeszcze.
Wymrugałam sobie drogę przez multum uczuć w kilka sekund – zszokowanie, niedowierzenie, podekscytowanie, strach, pożądanie, niepewność i zatrzymałam się na czymś… czymś zbyt dużym do nazwania. Była we mnie galaktyka – skomplikowana, nieskończona, cudowna i krucha. A w centrum było słońce. Garrick. Miłość. Ta dwójka była dla mnie teraz jak synonimy. Zakochiwał się we mnie? We mnie?
Muśnięcie jego dłoni wyciągnęło mnie z tego wszechświata, wrzucając z powrotem do tej chwili. – Potrafisz doprowadzić mężczyznę do szału taką ciszą.
- Też cię kocham – odparłam. Potem przypomniałam sobie, że tak naprawdę nie wypowiedział tych dwóch słów. Powiedział, że zakochiwał się we mnie. I było tam może. Cholera. – To znaczy… powinnam była powiedzieć, że czuję to samo. Też tylko się zakochuję. Bo zakochanie w tobie jest zbyt szybkie. To byłoby szalone. To zbyt wiele, prawda? To zbyt wiele. Zbyt szybko. Więc… nie jestem w tobie zakochana. Nie. Nie, żebyś nie był uroczy, po prostu jest różnica między zakochiwaniem się i byciem zakochanym. Tylko to chciałam powiedzieć. To wszystko, co chciałam powiedzieć. – Rozpadałam się. Jego oczy były łagodne, niezmienne i niczego nie pokazywały, więc dalej byłam niespójna. W końcu pocałował mnie szybko, ale czułam to jak interpunkcję, jakbym nareszcie mogła przestać mówić.
Westchnęłam. – Powinieneś to zrobić zanim zaczęłam szalenie gadać.
Roześmiał się i raz jeszcze mnie pocałował, tym razem trochę dłużej.
- Lubię twoją szaloną gadkę. Jeszcze lepiej, kocham twoją szaloną gadkę. To postanowione. Już nie zakochuję się. Na pewno jestem w tobie zakochany. To nie zbyt wiele, co nie? – Jego uśmiech był oślepiający i tak kpiący, że uszczypnęłam go lekko w ramię.
Nawet nie miał na tyle poczucia przyzwoitości, żeby wyglądać jakby go zabolało. Po prostu mnie pocałował, przyciskając do mnie całą swoją wagę, a był to najlepszy rodzaj „zbyt wiele”.
Zawsze myślałam zbyt dużo, jak powiedział Eric. Ale odkąd poznałam Garricka, miałam żenującą skłonność do w ogóle niemyślenia. Rzeczy, które wychodziły z moich ust jako odpowiedź niemal zawsze były zawstydzające, ale czasami… działały. Czasami mówienie pierwszej rzeczy, która przychodziła mi do głowy szło dobrze. Czasami prostość i szczerość działały najlepiej.
Miałam nadzieję, że to był jeden z tych momentów.
- Jestem dziewicą – powiedziałam mu. – Dlatego uciekłam tego wieczora, kiedy się poznaliśmy. Nie miałam kota. Nie byłam z Cadem. Po prostu się bałam.
Przerwał w połowie obcałowywania mojej szyi. Po czym wolno, wolno w stylu przesuwania się płyt tektonicznych, podniósł głowę. Patrzył na mnie, we mnie, przeze mnie. Oparłam się chęci ukrycia twarzy, ucieczki z krzykiem, wymyśleniu absurdalnej wymówki zawierającej jakiś inny rodzaj zwierzęcia. – Potrafisz doprowadzić dziewczynę do szału taką ciszą – szepnęłam.
Zareagował – było to nieznaczne – zmarszczyła się skóra między jego brwiami.
- Żebyśmy się dobrze zrozumieli… nie miałaś kota? Zdobyłaś kota, tylko po to, żeby nie musieć mi powiedzieć, że jesteś dziewicą?
Zacisnęłam usta, żeby powstrzymać je od drżenia. Skinęłam głową. Wyraz jego twarzy wahał się pomiędzy zszokowaniem i rozbawieniem. Był wprawiony w osłupienie. To było najlepsze określenie.
- Powiedziałeś, że kochasz moje szaleństwo – przypomniałam mu.
- Kocham. Kocham ciebie. Po prostu… szczerze? Czuję ulgę.
- Czujesz ulgę, że jestem dziewicą? Co, myślałeś, że jestem dziwką?
- Nigdy bym nie pomyślał o tobie jak o dziwce. – Czy to było niewskazane, bym uważała to jak wypowiedział „dziwka” za urocze? – Ale wiedziałem, że coś ukrywasz. Martwiłem się, że był jakiś inny powód, dla którego nie chciałaś ze mną być. Męczyło mnie to miesiącami.
- Męczyło cię to? Słyszałam tę rozmowę telefoniczną, gdzie powiedziałeś, że byłam niedogodnością. Planowałeś zmianę pracy z mojego powodu. Byłam przerażona, że jeśli będę na ciebie zbyt długo patrzeć albo pokażę jak bardzo za tobą tęsknię, to spakujesz się i wyjedziesz.
- O czym ty mówisz? Nigdy nie planowałem wyjazdu.
- Słyszałam cię. Tego dnia, gdy przyszłam do gabinetu. Rozmawiałeś z kimś z Filadelfii i powiedziałeś, że już ci przeszło, że to była tylko niedogodność…
Przyłożył rękę do moich ust. – Bliss, teraz zatrzymam twoją szaloną gadkę. Podczas gdy nasza sytuacja jest niedogodna, to ty nigdy nie byłaś dla mnie niedogodnością. I nie wyjechałbym, nawet gdyby mnie zwolnili. Byłem w tobie zbyt zakochany. – Oparłam się pokusie poprawienia jego użycia czasu przeszłego. Jest we mnie zakochany. Kocha mnie. Boże, to było przyjemne. Takie przyjemne, że może wytatuuję sobie to gdzieś na ciele.
Wypuścił oddech, a blond kosmyki na jego czole zatańczyły w odpowiedzi. – Rozmowa telefoniczna tak naprawdę była o czymś, co wydarzyło się, zanim opuściłem Filadelfię. Częściowo to dlatego wyjechałem stamtąd.
Przypomniałam sobie ten dzień dawno temu, kiedy zapytałam dlaczego wyjechał z Filadelfii, a on zmienił dość skutecznie temat, całując mnie. Wtedy mi nie zależało. Może gdyby tak było, sprawy potoczyłyby się inaczej. Zsunął się ze mnie, raz jeszcze leżąc na boku obok mnie. Ledwie na mnie patrzył, gdy mówił. – Miałem przyjaciółkę Jennę. Nasz związek był bardzo podobny do twojego z Cadem. Zaprzyjaźniliśmy się podczas uzupełniających studiów, a chociaż wiedziałem, że był to zły pomysł, próbowaliśmy być kimś więcej. Zależało mi na niej, ale jak na przyjaciółce, nikim innym. Gdy zakończyłem związek – cóż, to była katastrofa. Razem pracowaliśmy nad przedstawieniem. Mieliśmy wiele pracy w tych samych teatrach i podobnie jak początkowe próby Fedry – niszczyliśmy wszystko, co robiliśmy razem. W rezultacie miałem problem ze znalezieniem pracy i większość naszych przyjaciół było po stronie Jen, więc kiedy Eric zaoferował wyjście, uciekłem. Początkowo byłem zawstydzony. Zrezygnowałem. Poddałem się. I przy okazji straciłem dobrą przyjaciółkę. Rozmowa telefoniczna, którą usłyszałaś była o Jen. To to mi przeszło. I dlatego tak twardo postąpiłem z tobą i Cadem. Bałem się, że do niego pójdziesz, chociaż wiedziałem, że byliście tylko przyjaciółmi. Bałem się, że popełnisz ten sam błąd, co ja. Przepraszam. Wszystko to źle załatwiłem. Gdybym powiedział ci, kiedy pytałaś, to może byś zrozumiała…
To była moja kolej na zatrzymanie go pocałunkiem. Obróciłam się na bok i przyciągnęłam go do siebie. Wlałam każde zawieruszone uczucie do tego pocałunku – niepewność, którą czułam do jego uczuć, strach mojego dziewictwa, wyrzuty sumienia z czasu, który straciliśmy. Wypuściłam wszystkie te rzeczy, odesłałam pocałunkiem.
- Teraz rozumiem – powiedziałam mu. – To się liczy.
- Kocham cię – rzekł. Nigdy mi się to nie znudzi.
- Też cię kocham.
- Możesz powiedzieć to jeszcze raz? Bym mógł być pewien, że to nie choroba miesza mi w mózgu? – zapytał.
Pocałowałam go miękko. W naszym obecnym stanie delikatność była wszystkim, na co było nas stać.
- Kocham cię, Garrick.
Było wstrząsające, jak przerażona nie byłam.

Już nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz