Garrick
Bliss stała
w drzwiach łazienki, a ja nie wiedziałem jak się zachowywać. Nie miałem pojęcia
jak poszło z moją mamą, albo co było potem. Wiedziałem tylko, że była cicha. Zbyt
cicha. A choć bardzo nie chciałem, żeby czuła się źle, to miałem nadzieję, że
chodziło tylko o to.
- Jak się
czujesz?
Skrzyżowała
ramiona na brzuchu i odpowiedziała. – W porządku. Myślę, że był to po prostu…
długi dzień. Dotarło to do mnie. Teraz nic mi nie jest.
- A moja
matka?
- Powinna
być czarnym charakterem w Disney’u.
Zaśmiałem
się. Nawet chora i zestresowana była… niezwykła.
- Ale to
też poszło w porządku?
Po
dręczącym momencie skinęła głową. – Tak sądzę. Dogadałyśmy się. – To brzmiało
złowieszczo. – Zaprosiła mnie pojutrze na lunch.
Uniosłem
brwi.
- To
znaczy, że poszło lepiej niż w porządku. Poszło dobrze.
Mały
uśmiech zakwitł na jej twarzy. Jaka była teoria naukowa? Każde działanie ma
jednakową i przeciwną reakcję? Widząc jej uśmiech rozchmurzyłem się.
Zakotwiczyła moje myśli, skupiała moją uwagę, balansowała moje życie. A
potrzebowałem tego… rozpaczliwie. Bycie tutaj… było dziwne. Walczyłem, żeby iść
granicą pomiędzy byciem uprzejmym i przyjaznym, a powróceniem do dawnych
nawyków.
- A co do tych
byłych…
Mówiąc o
dawnych zwyczajach.
- Byłych?
- O tak.
Rowland ocenił, że pojawiło się ich jakieś dziesięć.
Niech to szlag, Rowland.
Zamknąłem
oczy, aby oprzeć się pokusie zejścia na dół i uduszenia go.
- Jestem
pewien, że wyolbrzymiał.
Ramiona skrzyżowane
na jej brzuchu przeniosły się na piersi i wyglądała smakowicie władczo. Czy nie
mogliśmy ominąć tej części i zacząć to, co planowaliśmy wcześniej?
- Masz tak
dużo byłych w Londynie?
Szukałem
mózgu sposobu, w którym ta rozmowa nie skończyłaby się fatalnie.
- Nie wiem
czy słowo byłe jest prawidłowe.
- Więc nie
wszystkie były związkami? Czym… tylko seksem?
Skrzywiłem
się. Zatem przechodziliśmy do sedna. Nie lubiłem tak bardzo jej odważnej
strony, kiedy była skierowana we mnie.
- Bliss…
byłem prawdziwym dupkiem, kiedy tutaj mieszkałem. Znienawidziłabyś mnie. Moi rodzice nie byli zbyt dobrzy w aspekcie
wychowywania. Dawali mi pieniądze i długą smycz, i jak głupi nastolatek
korzystałem z tego. Często. Teraz wszystko jest tak inne, że wydaje się być to innym
życiem. Inną osobą. Naprawdę tak było. Gdy opuściłem Londyn, przykrym
przebudzeniem było życie poza tą bańką pieniędzy, wpływu i tradycji. Ale było
to dla mnie dobre. Dorosłem. Odnalazłem coś co naprawdę kocham, co doprowadziło do odnalezienie kogoś kogo naprawdę kocham. Jeżeli
dzisiaj były tutaj dziewczyny z mojej przeszłości, to ich nie zauważyłem. One
się nie liczą. W porównaniu z tobą nic w tym miejscu się nie liczy.
Przez
chwilę przygryzała dolną wargę, lustrując mnie wzrokiem. W kąciku jest oczu
była odrobina łez, potem przymknęła oczy i potrząsnęła głową. – Niemożliwe jest
być na ciebie złym. To niebezpieczny precedens dla naszego związku.
To był
dobry znak.
Podszedłem
do niej i położyłem ręce na jej biodrach. – Lubię ten precedens.
Podniosła
dłonie do mojego torsu. – Wiem skąd to masz. Twój czar. Twój ojciec dołącza do
ciebie i Jamesa Bonda jako gładko rozmawiający Anglik. Był naprawdę miły w
sprawie z wazonem.
Jęknąłem. –
Jest gładkim mówcą, tak. Ale nie pozwól mu się nabrać. Nie jest ani trochę tak
miły, jak to udaje.
Przejechała
palcami po mojej szczęce i przyciągnęła moją twarz do swojej. – Co to znaczy?
Pokręciłem
głową. – Nic czym musisz się martwić. Po prostu mamy inne priorytety. Biznes,
pieniądze i klasa zawsze są dla niego pierwsze. – Splotłem palce na jej karku i
kciukami przesunąłem po jej szczęce. – Mogłem odziedziczyć po nim niektóre
rzeczy, ale nie to. Ty zawsze jesteś dla mnie pierwsza. Nasza rodzina zawsze
będzie moim głównym zainteresowaniem.
Jej oczy
były duże i zaszklone, nie wiedziałem czy przez to co powiedziałem, czy może
znowu docierał do niej długi dzień.
- Zabawne
jak dzieci stają się tak bardzo inne od ich rodziców – powiedziała.
- Zabawne
jak udało nam się wyrosnąć na rozsądnych ludzi pomimo naszych szalonych
rodziców.
Przełknęła
ślinę i zaśmiała się krótko. – Racja. Jak to się staje?
Przytuliłem
ją, kładąc policzek na jej głowie. Jej włosy pachniały słodko i uspokajająco,
jak lawenda.
- Wyjdźmy
gdzieś jutro. Pokażę ci miasto. Potrzebuję przerwy od tego domu.
- Pewnie. Brzmi
świetnie. I tak muszę iść do sklepu. Zapomniałam paru rzeczy.
Pocałowałem
ją w czoło. – Na przykład? Możemy to mieć, cokolwiek to jest.
Odsunęła
się. – Och, nic ważnego. Małe rzeczy.
Podeszła do
jej walizki leżącej na podłodze i pochyliła się, zbierając pidżamę.
Stanąłem za
nią. – Jesteś pewna, że nie jest ci już niedobrze?
- Nic mi
nie jest – zawołała przez ramię. – Miałam taki moment, to wszystko.
- Dobrze. –
Wsunąłem ramię pod jej nogi i uniosłem ją w ramionach. – Bo nie chce mi się
spać. Ale mam pomysł jak się wymęczyć.
Upuściła
ubrania, które podniosła, żeby chwycić się moich ramion i jej ładne małe usta
utworzyły kółeczko. Tylko tego potrzebowałem. Nie miało znaczenia, że na dole
była setka ludzi i byliśmy w domu moich rodziców. Pragnąłem jej tak samo mocno,
jak zawsze.
Zaniosłem
ją do łóżka, a ona powiedziała. – Garrick! Ludzie na dole.
- Nic nie
usłyszą, dopóki nie planujesz wykrzykiwania mojego imienia. W takim wypadku
może być to warte.
Walnęła
mnie po ramieniu i położyłem ją na łóżku.
- Co jeśli
twoja mama wejdzie na górę?
Kucnąłem w
nogach łóżka i zdjąłem jej buty.
- Dodamy do
naszego repertuaru kolejne niezręczne zdarzenie.
- To nie
jest nawet odrobinę zabawne, Garrick.
Pocałowałem
wnętrze jej kolana, odpowiadając. – Widzisz, żebym się śmiał?
Przełknęła
ślinę, podążając spojrzeniem za moimi dłońmi, gdy do niej sięgnąłem. Jej
bawełniana sukienka była rozciągliwa, więc łatwo zsunąłem ramiączka po jej
ramionach. Opadła wokół jej talii, ukazując mi więcej skóry. Miała na sobie
niebieski, koronkowy biustonosz, który wyglądał słodko i niewinnie, a to zawsze
mnie wykańczało.
- Czy masz
pojęcie jak seksowna jest myśl o posiadaniu cię tutaj, w moim starym pokoju? –
Pokręciła głową, ale wysunęła język, by zwilżyć wargi i sądzę, że dokładnie
wiedziała, o co mi chodziło. – Przypomina mi to ostatni rok. – Jak bardzo
namieszało w moim mózgu myślenie o niej jak o studentce i jak mało to zrobiło,
żeby powstrzymać moje uczucia do niej. Jeśli już, to pragnąłem jej jeszcze
mocniej. – Na każdych zajęciach tak bardzo kusiło mnie poproszenie cię, żebyś
została, jak wszyscy wyszli. Choć twoi koledzy byli na zewnątrz i każdy mógł
wejść do środka, to chciałem tylko cię dotknąć. Posmakować cię.
Jej oczy
były duże i pociemniałe, a oddech urywany. Znowu pocałowałem wnętrze jej kolana
i przesunąłem dłonie w górę jej ud do brzegu sukienki.
- Dlaczego
tego nie zrobiłeś? – spytała.
- Bo nie
byłoby to z mojej strony sprawiedliwe. Więc musiałem skorzystać z wyobraźni.
Dzięki
Bogu, że nie musiałem już tego robić.
- A co
sobie wyobrażałeś?
Pochyliłem
się nad nią i oparłem jej plecy o łóżko. Rozciągnęła ramiona na materacu i
spojrzała na mnie szerokimi, bojaźliwymi oczami. Tak bardzo przypominało mi to
noc, kiedy się poznaliśmy i krew w moich żyłach tak szybko przekierowała się na
południe, że czarne plamki pojawiły mi się przed oczami.
Wsunąłem
ręce pod jej sukienkę, mówiąc. – Wyobrażałem sobie wiele rzeczy. Myślałem o
wzięciu cię przy ścianie za kurtyną. – Zamknęła oczy i zacisnęła pięści na
prześcieradle. – Widziałem cię w tej spódnicy, którą założyłaś pierwszego dnia
szkoły, jak oplątujesz mnie nogami w pasie.
Złapałem
palcami jej bieliznę i zsunąłem ją po jej wspaniałych nogach. – Pragnąłem cię
na każdym siedzeniu na widowni. – Wydała niski dźwięk i próbowała usiąść, ale
położyłem rękę na jej brzuchu, aby powstrzymać ją w miejscu. – Pragnąłem cię na
każdym miejscu, żebyś siedząc gdziekolwiek w tamtym teatrze myślała o mnie.
- To było
już prawdą.
Uśmiechnąłem
się. – Dobrze wiedzieć.
Położyła
obie ręce na mojej dłoni na jej brzuchu i przez chwilę przycisnęła je do
siebie. – Tak bardzo cię kocham – powiedziała cichutko.
Wstałem i
nachyliłem się nad nią, żeby widzieć jej twarz. Zamrugała parę razy i nie
mogłem odczytać wyrazu jej twarzy. Był smutny, szczęśliwy i zdezorientowany, a nigdy nie miała takiej reakcji w łóżku.
Nie
wiedziałem co się działo, ale wyczuwałem wzrastającą panikę pod skórą, w tyle
gardła i w płucach.
- Na pewno
wszystko w porządku?
Potrząsała
głową, dopóki wyraz jej twarzy się nie zmienił i wtedy się uśmiechnęła. – Tak…
myślę tylko o przyszłości.
Serce
drgnęło w mojej klatce piersiowej i próbowałem wyjaśnić smutek oraz strach
widoczny w jej oczach. Nie musiało to znaczyć, że miała wątpliwości. Mogło
znaczyć tysiąc innych rzeczy. Ale za cholerę nie potrafiłem wymyślić innej
możliwości.
Pocałowałem
ją w usta i powiedziałem. – Obiecałem ci wieczność. To wiele przyszłości.
Potaknęła,
a po za zbyt długiej chwili uśmiechnęła się. – Przepraszam. Ale myślisz, że
możemy… iść po prostu spać? Przepraszam. Wiem, mówiłam, że nic mi nie jest, ale
jednak czuję się trochę źle.
Wziąłem
głęboki wdech i starałem się za bardzo w to nie wczytywać. Była chora. To wcale
nic nie musiało znaczyć. Ale nich to szlag, teraz nie myślałem o niczym innym.
Najspokojniej
jak potrafiłem, odsunąłem jej włosy i pocałowałem jej czoło. – Oczywiście.
Przynieść ci coś? Wodę? Lekarstwo?
Przełknęła
ślinę, potrząsając głową. – Myślę… myślę, że potrzebuję po prostu trochę snu.
Potaknąłem.
– Oczywiście.
Odciągnąłem
kołdrę i wsunęła się pod nią, wciąż tylko do połowy zakryta sukienką. Wziąłem
kolejny głęboki wdech, który ani trochę nie pomógł rozluźnić nacisk w moich
dżinsach czy głowie.
Raz jeszcze
pocałowałem ją w policzek.
- Kocham
cię – powiedziałem powoli, rozmyślnie. Potrzebowałem, żeby usłyszała to przez
jakikolwiek hałas dziejący się w jej głowie. – Prześpij się. Ja pójdę wziąć
szybki prysznic.
-
Przepraszam – zawołała znowu, kiedy odchodziłem.
- Nie masz
za co przepraszać, kochanie.
Dopóki nie
przepraszała za coś innego, za coś o czym nie powiedziała.
- Wynagrodzę
ci to – powiedziała.
- Również
niekonieczne, jednak lubię tego dźwięk.
Podciągnęła
kołdrę do szyi, sadowiąc się na poduszce. Zgasiłem światła, mówiąc. – Dobranoc,
Bliss.
Po czym
zakończyłem nasz szalony dzień lodowatym prysznicem i zbyt wieloma zmartwieniami
do policzenia.
- Czekaj,
czekaj! Jeszcze jedno!
- Bliss,
tutaj czekają dzieci.
I zapewne
nas nienawidziły, ale tak bardzo cieszyłem się jej uśmiechem, że nie obchodziło
mnie to.
- No cóż,
wszystkie tylko małpują. Większość z nich nie było nawet na świecie, kiedy
czytałam po raz pierwszy Harry’ego Pottera.
Odwróciłem
się do kanadyjskiej rodziny stojącej za mną i powiedziałem. – Przepraszam. To
już ostatnie, obiecuję. – Potem zrobiłem jeszcze jedno zdjęcie Bliss udającej,
że przepycha wózek z bagażem przez ścianę na pomnikowym peronie 9 ¾ na dworcu
King’s Cross.
Mały
chłopczyk pokazał język Bliss, jak odchodziliśmy. Odciągnąłem ją zanim mogłaby
zrobić to samo.
- Ten
dzieciak niech lepiej uważa. Jestem całkowicie Ślizgonką.
Pokręciłem
głową, uśmiechając się.
- Kochanie,
będziesz musiała pohamować trochę obłęd.
- Masz
rację. Realistycznie jestem Krukonką.
Wybuchłem
śmiechem. Nawet kiedy nie bardzo ją rozumiałem, to ją kochałem. Prawdopodobnie
dlatego, że jej nie rozumiałem. Ona
wiedziała kim była i nigdy tego nie zmieniała. Nawet dla mnie.
Zachichotałem.
- Co jest
takie zabawne?
- Po prostu
wyobrażam sobie ciebie pewnego dnia z dziećmi. Pewnie będziesz się z nimi
kłócić, żeby pobawić się zabawkami.
Nie
zauważyłem, że się zatrzymała, dopóki nie zamierzałem skręcić za rogiem, a jej
nie było obok mnie. Odwróciłem się i wciąż stała kilka metrów dalej.
- Żartowałem, kochanie.
Skrzyżowała
ramiona, wzruszając nimi. – Wiem o tym.
- Więc
dlaczego wyglądasz na tak przerażoną?
- Po prostu
nie zdawałam sobie sprawy, że myślałeś o takich rzeczach.
O Boże.
Potrzebowałem tylko na tej stresującej wycieczce, żeby wystraszyć ją gadką o
dzieciach, zwłaszcza kiedy dzisiaj wydawała się wrócić prawie do normalności.
Czasami jestem naprawdę tępy.
Objąłem ją
ramieniem, mówiąc. – O czymkolwiek teraz myślisz, przestań. Wciąż mam ci wiele
do pokazania i tylko sobie żartowałem.
- Racja,
gdzie teraz?
-
Widzieliśmy już Globe.
Czułem się
jak się rozluźniała, kiedy szliśmy dalej i odparła. – Masz na myśli replikę
Globe.
- Coś
takiego. Zaliczyliśmy Big Bena, parlament, wieżę. Może teraz Eye? – zapytałem.
- Czy to
ten wielki diabelski młyn? – Potaknąłem. – Tak, idźmy tam!
Spędzanie
dnia z Bliss i pokazywanie jej mojego starego miasta wystarczało, żeby wymazać
problemy zeszłego wieczora, wymazać niektóre moje obawy. Naprawdę musiała
potrzebować snu, ponieważ tego poranka była doskonała jak zawsze.
- Możemy
najpierw zatrzymać się w sklepie? – zapytała. – W aptece? Chciałam sobie coś
kupić, na wypadek gdyby znowu było mi niedobrze.
- Jasne. –
Pocałowałem ją w skroń i skierowaliśmy się do metra, które zabierze nas na
drugi koniec miasta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz