18.3.14

Keeping Her - rozdział dziewiąty

Garrick
Bliss stała w drzwiach łazienki, a ja nie wiedziałem jak się zachowywać. Nie miałem pojęcia jak poszło z moją mamą, albo co było potem. Wiedziałem tylko, że była cicha. Zbyt cicha. A choć bardzo nie chciałem, żeby czuła się źle, to miałem nadzieję, że chodziło tylko o to.
- Jak się czujesz?
Skrzyżowała ramiona na brzuchu i odpowiedziała. – W porządku. Myślę, że był to po prostu… długi dzień. Dotarło to do mnie. Teraz nic mi nie jest.
- A moja matka?
- Powinna być czarnym charakterem w Disney’u.
Zaśmiałem się. Nawet chora i zestresowana była… niezwykła.
- Ale to też poszło w porządku?
Po dręczącym momencie skinęła głową. – Tak sądzę. Dogadałyśmy się. – To brzmiało złowieszczo. – Zaprosiła mnie pojutrze na lunch.
Uniosłem brwi.
- To znaczy, że poszło lepiej niż w porządku. Poszło dobrze.
Mały uśmiech zakwitł na jej twarzy. Jaka była teoria naukowa? Każde działanie ma jednakową i przeciwną reakcję? Widząc jej uśmiech rozchmurzyłem się. Zakotwiczyła moje myśli, skupiała moją uwagę, balansowała moje życie. A potrzebowałem tego… rozpaczliwie. Bycie tutaj… było dziwne. Walczyłem, żeby iść granicą pomiędzy byciem uprzejmym i przyjaznym, a powróceniem do dawnych nawyków.
- A co do tych byłych…
Mówiąc o dawnych zwyczajach.
- Byłych?
- O tak. Rowland ocenił, że pojawiło się ich jakieś dziesięć.
Niech to szlag, Rowland.
Zamknąłem oczy, aby oprzeć się pokusie zejścia na dół i uduszenia go.
- Jestem pewien, że wyolbrzymiał.
Ramiona skrzyżowane na jej brzuchu przeniosły się na piersi i wyglądała smakowicie władczo. Czy nie mogliśmy ominąć tej części i zacząć to, co planowaliśmy wcześniej?
- Masz tak dużo byłych w Londynie?
Szukałem mózgu sposobu, w którym ta rozmowa nie skończyłaby się fatalnie.
- Nie wiem czy słowo byłe jest prawidłowe.
- Więc nie wszystkie były związkami? Czym… tylko seksem?
Skrzywiłem się. Zatem przechodziliśmy do sedna. Nie lubiłem tak bardzo jej odważnej strony, kiedy była skierowana we mnie.
- Bliss… byłem prawdziwym dupkiem, kiedy tutaj mieszkałem. Znienawidziłabyś mnie. Moi rodzice nie byli zbyt dobrzy w aspekcie wychowywania. Dawali mi pieniądze i długą smycz, i jak głupi nastolatek korzystałem z tego. Często. Teraz wszystko jest tak inne, że wydaje się być to innym życiem. Inną osobą. Naprawdę tak było. Gdy opuściłem Londyn, przykrym przebudzeniem było życie poza tą bańką pieniędzy, wpływu i tradycji. Ale było to dla mnie dobre. Dorosłem. Odnalazłem coś co naprawdę kocham, co doprowadziło do odnalezienie kogoś kogo naprawdę kocham. Jeżeli dzisiaj były tutaj dziewczyny z mojej przeszłości, to ich nie zauważyłem. One się nie liczą. W porównaniu z tobą nic w tym miejscu się nie liczy.
Przez chwilę przygryzała dolną wargę, lustrując mnie wzrokiem. W kąciku jest oczu była odrobina łez, potem przymknęła oczy i potrząsnęła głową. – Niemożliwe jest być na ciebie złym. To niebezpieczny precedens dla naszego związku.
To był dobry znak.
Podszedłem do niej i położyłem ręce na jej biodrach. – Lubię ten precedens.
Podniosła dłonie do mojego torsu. – Wiem skąd to masz. Twój czar. Twój ojciec dołącza do ciebie i Jamesa Bonda jako gładko rozmawiający Anglik. Był naprawdę miły w sprawie z wazonem.
Jęknąłem. – Jest gładkim mówcą, tak. Ale nie pozwól mu się nabrać. Nie jest ani trochę tak miły, jak to udaje.
Przejechała palcami po mojej szczęce i przyciągnęła moją twarz do swojej. – Co to znaczy?
Pokręciłem głową. – Nic czym musisz się martwić. Po prostu mamy inne priorytety. Biznes, pieniądze i klasa zawsze są dla niego pierwsze. – Splotłem palce na jej karku i kciukami przesunąłem po jej szczęce. – Mogłem odziedziczyć po nim niektóre rzeczy, ale nie to. Ty zawsze jesteś dla mnie pierwsza. Nasza rodzina zawsze będzie moim głównym zainteresowaniem.
Jej oczy były duże i zaszklone, nie wiedziałem czy przez to co powiedziałem, czy może znowu docierał do niej długi dzień.
- Zabawne jak dzieci stają się tak bardzo inne od ich rodziców – powiedziała.
- Zabawne jak udało nam się wyrosnąć na rozsądnych ludzi pomimo naszych szalonych rodziców.
Przełknęła ślinę i zaśmiała się krótko. – Racja. Jak to się staje?
Przytuliłem ją, kładąc policzek na jej głowie. Jej włosy pachniały słodko i uspokajająco, jak lawenda.
- Wyjdźmy gdzieś jutro. Pokażę ci miasto. Potrzebuję przerwy od tego domu.
- Pewnie. Brzmi świetnie. I tak muszę iść do sklepu. Zapomniałam paru rzeczy.
Pocałowałem ją w czoło. – Na przykład? Możemy to mieć, cokolwiek to jest.
Odsunęła się. – Och, nic ważnego. Małe rzeczy.
Podeszła do jej walizki leżącej na podłodze i pochyliła się, zbierając pidżamę.
Stanąłem za nią. – Jesteś pewna, że nie jest ci już niedobrze?
- Nic mi nie jest – zawołała przez ramię. – Miałam taki moment, to wszystko.
- Dobrze. – Wsunąłem ramię pod jej nogi i uniosłem ją w ramionach. – Bo nie chce mi się spać. Ale mam pomysł jak się wymęczyć.
Upuściła ubrania, które podniosła, żeby chwycić się moich ramion i jej ładne małe usta utworzyły kółeczko. Tylko tego potrzebowałem. Nie miało znaczenia, że na dole była setka ludzi i byliśmy w domu moich rodziców. Pragnąłem jej tak samo mocno, jak zawsze.
Zaniosłem ją do łóżka, a ona powiedziała. – Garrick! Ludzie na dole.
- Nic nie usłyszą, dopóki nie planujesz wykrzykiwania mojego imienia. W takim wypadku może być to warte.
Walnęła mnie po ramieniu i położyłem ją na łóżku.
- Co jeśli twoja mama wejdzie na górę?
Kucnąłem w nogach łóżka i zdjąłem jej buty.
- Dodamy do naszego repertuaru kolejne niezręczne zdarzenie.
- To nie jest nawet odrobinę zabawne, Garrick.
Pocałowałem wnętrze jej kolana, odpowiadając. – Widzisz, żebym się śmiał?
Przełknęła ślinę, podążając spojrzeniem za moimi dłońmi, gdy do niej sięgnąłem. Jej bawełniana sukienka była rozciągliwa, więc łatwo zsunąłem ramiączka po jej ramionach. Opadła wokół jej talii, ukazując mi więcej skóry. Miała na sobie niebieski, koronkowy biustonosz, który wyglądał słodko i niewinnie, a to zawsze mnie wykańczało.
- Czy masz pojęcie jak seksowna jest myśl o posiadaniu cię tutaj, w moim starym pokoju? – Pokręciła głową, ale wysunęła język, by zwilżyć wargi i sądzę, że dokładnie wiedziała, o co mi chodziło. – Przypomina mi to ostatni rok. – Jak bardzo namieszało w moim mózgu myślenie o niej jak o studentce i jak mało to zrobiło, żeby powstrzymać moje uczucia do niej. Jeśli już, to pragnąłem jej jeszcze mocniej. – Na każdych zajęciach tak bardzo kusiło mnie poproszenie cię, żebyś została, jak wszyscy wyszli. Choć twoi koledzy byli na zewnątrz i każdy mógł wejść do środka, to chciałem tylko cię dotknąć. Posmakować cię.
Jej oczy były duże i pociemniałe, a oddech urywany. Znowu pocałowałem wnętrze jej kolana i przesunąłem dłonie w górę jej ud do brzegu sukienki.
- Dlaczego tego nie zrobiłeś? – spytała.
- Bo nie byłoby to z mojej strony sprawiedliwe. Więc musiałem skorzystać z wyobraźni.
Dzięki Bogu, że nie musiałem już tego robić.
- A co sobie wyobrażałeś?
Pochyliłem się nad nią i oparłem jej plecy o łóżko. Rozciągnęła ramiona na materacu i spojrzała na mnie szerokimi, bojaźliwymi oczami. Tak bardzo przypominało mi to noc, kiedy się poznaliśmy i krew w moich żyłach tak szybko przekierowała się na południe, że czarne plamki pojawiły mi się przed oczami.
Wsunąłem ręce pod jej sukienkę, mówiąc. – Wyobrażałem sobie wiele rzeczy. Myślałem o wzięciu cię przy ścianie za kurtyną. – Zamknęła oczy i zacisnęła pięści na prześcieradle. – Widziałem cię w tej spódnicy, którą założyłaś pierwszego dnia szkoły, jak oplątujesz mnie nogami w pasie.
Złapałem palcami jej bieliznę i zsunąłem ją po jej wspaniałych nogach. – Pragnąłem cię na każdym siedzeniu na widowni. – Wydała niski dźwięk i próbowała usiąść, ale położyłem rękę na jej brzuchu, aby powstrzymać ją w miejscu. – Pragnąłem cię na każdym miejscu, żebyś siedząc gdziekolwiek w tamtym teatrze myślała o mnie.
- To było już prawdą.
Uśmiechnąłem się. – Dobrze wiedzieć.
Położyła obie ręce na mojej dłoni na jej brzuchu i przez chwilę przycisnęła je do siebie. – Tak bardzo cię kocham – powiedziała cichutko.
Wstałem i nachyliłem się nad nią, żeby widzieć jej twarz. Zamrugała parę razy i nie mogłem odczytać wyrazu jej twarzy. Był smutny, szczęśliwy i zdezorientowany, a nigdy nie miała takiej reakcji w łóżku.
Nie wiedziałem co się działo, ale wyczuwałem wzrastającą panikę pod skórą, w tyle gardła i w płucach.
- Na pewno wszystko w porządku?
Potrząsała głową, dopóki wyraz jej twarzy się nie zmienił i wtedy się uśmiechnęła. – Tak… myślę tylko o przyszłości.
Serce drgnęło w mojej klatce piersiowej i próbowałem wyjaśnić smutek oraz strach widoczny w jej oczach. Nie musiało to znaczyć, że miała wątpliwości. Mogło znaczyć tysiąc innych rzeczy. Ale za cholerę nie potrafiłem wymyślić innej możliwości.
Pocałowałem ją w usta i powiedziałem. – Obiecałem ci wieczność. To wiele przyszłości.
Potaknęła, a po za zbyt długiej chwili uśmiechnęła się. – Przepraszam. Ale myślisz, że możemy… iść po prostu spać? Przepraszam. Wiem, mówiłam, że nic mi nie jest, ale jednak czuję się trochę źle.
Wziąłem głęboki wdech i starałem się za bardzo w to nie wczytywać. Była chora. To wcale nic nie musiało znaczyć. Ale nich to szlag, teraz nie myślałem o niczym innym.
Najspokojniej jak potrafiłem, odsunąłem jej włosy i pocałowałem jej czoło. – Oczywiście. Przynieść ci coś? Wodę? Lekarstwo?
Przełknęła ślinę, potrząsając głową. – Myślę… myślę, że potrzebuję po prostu trochę snu.
Potaknąłem. – Oczywiście.
Odciągnąłem kołdrę i wsunęła się pod nią, wciąż tylko do połowy zakryta sukienką. Wziąłem kolejny głęboki wdech, który ani trochę nie pomógł rozluźnić nacisk w moich dżinsach czy głowie.
Raz jeszcze pocałowałem ją w policzek.
- Kocham cię – powiedziałem powoli, rozmyślnie. Potrzebowałem, żeby usłyszała to przez jakikolwiek hałas dziejący się w jej głowie. – Prześpij się. Ja pójdę wziąć szybki prysznic.
- Przepraszam – zawołała znowu, kiedy odchodziłem.
- Nie masz za co przepraszać, kochanie.
Dopóki nie przepraszała za coś innego, za coś o czym nie powiedziała.
- Wynagrodzę ci to – powiedziała.
- Również niekonieczne, jednak lubię tego dźwięk.
Podciągnęła kołdrę do szyi, sadowiąc się na poduszce. Zgasiłem światła, mówiąc. – Dobranoc, Bliss.
Po czym zakończyłem nasz szalony dzień lodowatym prysznicem i zbyt wieloma zmartwieniami do policzenia.

- Czekaj, czekaj! Jeszcze jedno!
- Bliss, tutaj czekają dzieci.
I zapewne nas nienawidziły, ale tak bardzo cieszyłem się jej uśmiechem, że nie obchodziło mnie to.
- No cóż, wszystkie tylko małpują. Większość z nich nie było nawet na świecie, kiedy czytałam po raz pierwszy Harry’ego Pottera.
Odwróciłem się do kanadyjskiej rodziny stojącej za mną i powiedziałem. – Przepraszam. To już ostatnie, obiecuję. – Potem zrobiłem jeszcze jedno zdjęcie Bliss udającej, że przepycha wózek z bagażem przez ścianę na pomnikowym peronie 9 ¾ na dworcu King’s Cross.
Mały chłopczyk pokazał język Bliss, jak odchodziliśmy. Odciągnąłem ją zanim mogłaby zrobić to samo.
- Ten dzieciak niech lepiej uważa. Jestem całkowicie Ślizgonką.
Pokręciłem głową, uśmiechając się.
- Kochanie, będziesz musiała pohamować trochę obłęd.
- Masz rację. Realistycznie jestem Krukonką.
Wybuchłem śmiechem. Nawet kiedy nie bardzo ją rozumiałem, to ją kochałem. Prawdopodobnie dlatego, że jej nie rozumiałem. Ona wiedziała kim była i nigdy tego nie zmieniała. Nawet dla mnie.
Zachichotałem.
- Co jest takie zabawne?
- Po prostu wyobrażam sobie ciebie pewnego dnia z dziećmi. Pewnie będziesz się z nimi kłócić, żeby pobawić się zabawkami.
Nie zauważyłem, że się zatrzymała, dopóki nie zamierzałem skręcić za rogiem, a jej nie było obok mnie. Odwróciłem się i wciąż stała kilka metrów dalej.
- Żartowałem, kochanie.
Skrzyżowała ramiona, wzruszając nimi. – Wiem o tym.
- Więc dlaczego wyglądasz na tak przerażoną?
- Po prostu nie zdawałam sobie sprawy, że myślałeś o takich rzeczach.
O Boże. Potrzebowałem tylko na tej stresującej wycieczce, żeby wystraszyć ją gadką o dzieciach, zwłaszcza kiedy dzisiaj wydawała się wrócić prawie do normalności. Czasami jestem naprawdę tępy.
Objąłem ją ramieniem, mówiąc. – O czymkolwiek teraz myślisz, przestań. Wciąż mam ci wiele do pokazania i tylko sobie żartowałem.
- Racja, gdzie teraz?
- Widzieliśmy już Globe.
Czułem się jak się rozluźniała, kiedy szliśmy dalej i odparła. – Masz na myśli replikę Globe.
- Coś takiego. Zaliczyliśmy Big Bena, parlament, wieżę. Może teraz Eye? – zapytałem.
- Czy to ten wielki diabelski młyn? – Potaknąłem. – Tak, idźmy tam!
Spędzanie dnia z Bliss i pokazywanie jej mojego starego miasta wystarczało, żeby wymazać problemy zeszłego wieczora, wymazać niektóre moje obawy. Naprawdę musiała potrzebować snu, ponieważ tego poranka była doskonała jak zawsze.
- Możemy najpierw zatrzymać się w sklepie? – zapytała. – W aptece? Chciałam sobie coś kupić, na wypadek gdyby znowu było mi niedobrze.

- Jasne. – Pocałowałem ją w skroń i skierowaliśmy się do metra, które zabierze nas na drugi koniec miasta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz