Garrick
Łoskot
wazonu odbijał się przez kilka sekund echem po hallu i każde odbicie wydawało
się jeszcze bardziej wykrzywiać twarz mojej matki.
Zawsze
twierdziłem, że byłem dość w szybkim myśleniu i reagowaniu w sytuacji
kryzysowej (a patrząc na moją matkę, to zdecydowanie zaliczało się do kryzysu).
Jednak nie potrafiłem nic wymyślić. Może straciłem formę albo w moim mózgu
ciągle przepływało za mało krwi, ale tak czy inaczej przez głowę przechodziło
mi tylko jedne słowo.
Kurwa.
Na szczęście
mój ojciec, zawsze opanowany biznesmen, pokrył za nas.
- Cóż… czyż
to nie było wielkie wejście?
Tłum się
roześmiał i mogłam prawie wyczuć z mojego miejsca żar rumieńca Bliss. Całe
dolne piętro wypełnione było chyba każdą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam i
mnóstwem, których nie znałem. I nie miałem bladego pojęcia, co oni tutaj
robili.
Tata
podszedł do Bliss, a ona wyglądała na tak niespokojną, jakby zaraz miała
zemdleć. Był on nieskazitelny w jego ciemnym garniturze, który kontrastował z
jego posrebrzającymi się włosami. Podniósł jej dłoń i pocałował jej wierzch.
Jej oczy powędrowały do moich, zaskoczone.
- Nie martw
się tym ani przez sekundę, skarbie – powiedział tata wystarczająco głośno, żeby
każdy go usłyszał. – Jestem pewien, że kiedyś Garrick rozbił już tę starą rzecz
i skleił ją z powrotem.
Mama
obdarłaby mnie ze skóry. Uwielbiała ten wazon. Ale ludzie wybuchli śmiechem i
pokój wspólnie westchnął z ulgą. Tata był dobry w takich rzeczach. Potrafił
oczarować każdą salę konferencyjną, każde przyjęcie, każde seminarium. Nie
potrafił poradzić sobie z sytuacjami jeden-na-jeden.
Tata pomógł
Bliss przestąpić nad odłamkami szkła, a to sprawiło, że ruszyłem do akcji.
Podeszliśmy do siebie, ale tata ciągle między nami stał. Nie puszczając jej
ręki, poklepał mnie po ramieniu i spojrzał na tłum.
-
Chcieliśmy przyjęcia zaręczynowego niespodzianki i z pewnością dostaliśmy
niespodziankę. – Wszyscy raz jeszcze się zaśmiali. Tata ścisnął moje ramię,
mówiąc. – Wszyscy znacie mojego syna Garricka. – Dostrzegłem kilku biznesowych
typów w tłumie – włosy koloru soli i pieprzu, nieskazitelne garnitury,
nienaganne krawaty. Ja z pewnością nie
znałem ich. Jak zwykle mieszał
interesy z rodziną.
- Ukończył
szkołę z najlepszymi wynikami i byliśmy gotowi z jego matką, żeby poszedł do
Oxfordu jak wszyscy inni Taylorowie. – No to zaczynamy. Czas na
nie-tak-przebiegłe zniewagi o tym jak zrujnowałem spadek naszej rodziny. – Ale
dzieci muszą sami kształtować sobie drogę albo będą tylko udawać, że dorośli.
Jestem dumny, patrząc na niego i widząc mężczyznę, którym się stał.
Starałem
się nie rozdziawiać ust. Dość często rozmawiałem z mamą, ale nawet nie mogłem
sobie przypomnieć ostatniego razu, kiedy rozmawiałem z tatą. Był wściekły, gdy
wyjechałem i przekonany, że zrujnowałem sobie życie. Czy to możliwe, że moi
rodzice sami trochę się zmienili? Te nowe nastawienie wytrąciło mnie z
równowagi i nagle myślałem tylko o zapachu piwa w moim oddechu i tym jak
niechlujnie wyglądałem. – Opuścił nas, żeby ułożyć sobie życie i przeprowadził
się do Ameryki, gdzie udało mu się już w tym młodym wieku stać się profesorem
na uniwersytecie.
Okej, więc
jego gawędziarstwo było trochę wybiórcze biorąc pod uwagę, że nie byłem już
profesorem. Niemniej był to komplement.
- Stał się
wspaniałym mężczyzną i przywiózł teraz do domu tę śliczną, nieprzewidywalną
młodą kobietę, żeby dołączyła do naszej rodziny. – Odwrócił się do Bliss,
unosząc jej dłoń. – Jesteśmy bardzo szczęśliwi goszcząc cię tutaj, Bliss. –
Potem zwrócił się do tłumu. – Jesteśmy szczęśliwi wszystkich was tu goszcząc, żeby świętować z nami ich zaręczyny.
Proszę jedzcie, pijcie i dobrze się bawcie. Jednakże uważajcie na wystrój. –
Mrugnął, a Bliss roześmiała się oczarowana.
Podał mi
jej rękę, jak ludzie zaczęli bić brawo, a potem bez żadnego słowa do nas
wycofał się do grupki mężczyzn w garniturach.
Chciałem
się walnąć. Ludzie śmiali się i rozczulali jego występem, a ja zostałem
oczarowany tak jak reszta. Tak jakby znowu mając szesnaście lat, skręcałem się
ze złości i chciałem wypaść z domu.
To tyle,
jeśli chodzi o nowe nastawienie.
Zorganizował
te głupie przyjęcie, żeby zaimponować ludziom i zrobił z tego niespodziankę,
żebym nie mógł zaprotestować. Choć raz chciałbym zobaczyć jak ojciec próbuje
zrobić coś ważnego bez publiki.
Oczyściłem
twarz z jakichkolwiek emocji, po czym skupiłem się na Bliss. Pocałowałem ją w
skroń. Przytuliła mnie i usłyszałem przy moim torsie, jak powiedziała. – Zabij
mnie. Skróć moje cierpienia, proszę.
- I być
nieszczęśliwym bez ciebie? Nigdy.
- Samolub.
- Kiedy
chodzi o ciebie? Absolutnie. – Chciałem już ją stąd zabrać, żebyśmy znowu byli
sami. Westchnąłem się, rozglądając wkoło. Niektórzy ludzie pozostali w hallu,
inni przechodzili do reszty części domu, śmiejąc się, pijąc i biorąc przystawki
od przechodzących kelnerów.
- Nasze
szanse znalezienia miejsca sam na sam właśnie znacznie się zmniejszyły –
powiedziałem.
Podniosła
na mnie wzrok i zmarszczyła brwi. Wyglądała na tak rozczarowaną, że mój brzuch
znowu zacisnął się od pożądania.
Tylko parę
godzin. Te przyjęcie nie może wiecznie trwać.
-
Przepraszam za ten wazon. I za zrobienie sceny. – Jej twarzy wyglądała tak
jakby miała się zaraz rozpłakać, a moja metoda radzenia sobie z jej łzami z
wczorajszego poranka prawdopodobnie nie przeszłaby w tym pomieszczeniu pełnym
ludzi. Przesunąłem ręką po jej włosach i powiedziałem jedyne, co mogłem.
- Wyjdziesz
za mnie?
Jej oczy
posmutniały.
- Garrick,
nie teraz.
Ścisnęło
mnie w sercu. To był kolejny z tych momentów. – Tak, teraz, kochanie. Wyjdź za
mnie.
- Nadal?
Wiesz, że dalej będę rozbijać rzeczy.
- A ty
wiesz, że dalej będę cię kochał. – Jej zmarszczone brwi zadrżały i dodałem. –
Poza tym… nie poślubienie ciebie rozbiłoby mnie.
Jej twarz
złagodniała i odmrugała warstwę łez w jej oczach. – Mnie też.
- Więc
ustalone. Jesteś na wieczność na mnie skazana.
Potrząsnęła
głową i wydała odgłos brzmiący jak niedowierzenie.
Moją
największą obawą było to, że pewnego dnia wyperswaduje sobie nasz związek. Że
pokręci głową i posłucha bardziej jej trujących myśli niż słów z moich ust.
Pocałowałem
ją w policzek i szepnąłem do ucha. – My jesteśmy
wiecznością. Jeśli mi nie wierzysz, to będę musiał cię do tego przekonać.
Kiedy tylko znajdziemy miejsce sam na sam.
Dostałem
tylko słaby róż jej policzków, jak spojrzała na swoje stopy, ale wziąłem i to.
Po chwili uniosła głowę i jęknęła, ten dźwięk przeszył mnie na wskroś.
- Mam na
sobie dżinsy – powiedziała.
Potaknąłem.
Uwielbiałem te dżinsy. Doskonale jej pasowały.
- Wygląda
na to, że jestem w pomieszczeniu pełnym ludzi w najmodniejszych sukniach. I
jesteś szalony, jeśli uważasz, że ten hall jest tylko trochę wielki. Tu jest cholerny żyrandol.
- Na
szczęście nie może zostać przewrócony. – Głos mamy był jak whisky, zaczynał się
gładko, ale kończył paleniem.
- Mamo. –
Mój głos balansował pomiędzy powitaniem, a ostrzeżeniem.
- Cześć,
skarbie. – Pocałowała mnie w policzek, zanim odwróciła się do Bliss.
- Mamo, to
jest Bliss. Bliss, moja matka.
Uśmiechnęła
się. – Co za imię.
Bliss
ścisnęła razem palce. – Um… dziękuję?
Uśmiech
mamy składał się z czerwonych ust, bialutkich zębów i słodzonej uprzejmości.
Martwiłem się o język jak brzytwa chowający się za tymi zębami.
- Pani
Taylor – zaczęła Bliss. – Tak bardzo przepraszam za wazon. Nawet nie wiem jak
zacząć przepraszać.
- To tego
nie rób. – Boże, głos mojej matki powinien być wymieniony na WebMD jako powód
odmrożenia. – Przecież to był tylko wypadek.
- Jednak
bardzo mi przykro. I jestem bardzo wdzięczna, że przywitała mnie pani w swoim
domu. Bardzo miło jest panią poznać. Jestem tak bardzo szczęśliwa, mogąc tutaj
być.
- Bardzo. A my cieszymy się, że nasz
Garrick wrócił do domu. I przywiózł ciebie ze sobą, oczywiście.
- Tak,
bardzo się cieszę, że tu jestem.
- Tyle już
powiedziałaś. – Wtedy odwróciła się do mnie. – Jest bardzo słodka, Garrick. Czy
tylko w niezdarności przesadza? A może czymś gorszym?
Tak się
zaczęło.
Zaśmiałem
się, jakby żartowała. Bo tak trzeba radzić sobie z moją matką. Oczekuje
reakcji, a humor jest najbezpieczniejszą. Nie przestawałem się śmiać i po paru
chwilach niespokojny śmiech Bliss dołączył do mojego.
Zmieniłem temat,
zanim mama mogłaby zauważyć, że tak właściwie to ona nie żartowała.
- Przyjęcie
było twoim pomysłem, mamo?
Rzuciła mi
spojrzenie zanim przeniosła wzrok na tatę. – Twój ojciec chciał się upewnić, że
ty i twoja narzeczona będziecie mieli najlepsze przywitanie.
To znaczy: Chciał
wykorzystać okazję, żeby się popisać. „Najlepsze przywitanie” było gadką
spółki. A chociaż moja matka zdecydowanie miała swoje problemy, to kochałem ją
za nie udawanie, że się z tym zgadzała.
- Jasne.
Dzięki za to.
Zachichotała
krótko i długo upiła swojego szampana. Mama nienawidziła
takich wydarzeń. Przypuszczałem, że przynajmniej tę jedną rzecz ona i Bliss
miały wspólną.
Zobaczyłem,
że Bliss bawiła się bluzką i przesuwała stopami w miejscu.
- Mamo,
wybaczysz nam na moment? Ponieważ nie mieliśmy żadnego ostrzeżenia, nie
jesteśmy ubrania na przyjęcie. Przebierzemy się i wrócimy na dół.
-
Oczywiście, kochanie. To zdecydowanie dobry pomysł. Zwykły strój towarzyski
będzie pasował doskonale.
Gdy
odwróciliśmy się, żeby wziąć nasz bagaż, Bliss powiedziała. – W jakim świecie to jest zwykłe?
Niestety w
moim świecie. A przynajmniej starym.
Wziąłem jej
torbę i powiedziałem. – Jesteśmy na górze. Będę tuż za tobą.
Nie
musiałem mówić jej dwa razy. W prędkości jakiej poszła byłem pewien, że kusiło
ją przeskakiwać po dwa schodki na raz.
Skierowałem
ją do mojego starego pokoju. Wleciała do środka i nie zatrzymywała się dopóki
nie opadła twarzą na łóżko, jęcząc głośno.
- Nigdy tam
nie wrócę. Wyjdę przez okno.
Położyłem
nasze bagaże przy drzwiach i zamknąłem za sobą drzwi. Usiadłem obok niej i
położyłem rękę na jej plecach. – Popatrz na jasną stronę, w końcu mamy trochę
czasu sam na sam.
Przewróciła
się, odsuwając się ode mnie.
-
Przepraszam, ale nie jestem już w nastroju.
Skrzywiłem
się.
- Bliss…
Podniosła
się z łóżka i zaczęła chodzić w tę i z powrotem. – Czemu nie mogłeś mi po
prostu powiedzieć, że ona mnie znienawidzi? Czemu ciągle mi mówiłeś, że martwię
na próżno, kiedy wyraźnie tak nie było?
- Nie
chciałem, żebyś się zamartwiała. Myślałem, że będzie bardziej gładko, kiedy
będziesz spokojna.
- Czy ty
mnie poznałeś? Ja nie pasuję do gładkości. Jeżeli szukasz gładkości, może
poszukaj gdzieindziej.
W połowie
pokoju chwyciłem ją za łokcie i obróciłem do siebie.
- Nie rób
tego. Nie odpychaj mnie.
Schowała
twarz w dłoniach i wzięła głęboki wdech. – Przepraszam. Nie miałam tego na
myśli. Po prostu… nie spodziewałam się, że tak
będzie.
- Co to
znaczy?
Pokręciła
głową i opuściła ręce, żeby spojrzeć na sufit. – Nic. To… nic.
Odsunęła
się i podeszła do jej walizki. Chciała położyć ją na łóżku, długo przyglądała
się białej pościeli i postawiła ją na podłodze.
- Bliss,
rozmawiaj ze mną.
- Myślisz,
że to pasuje? Najlepsza jaką mam. – Wstała, wyciągając z torby prostą niebieską
sukienkę z bawełny.
- Bliss,
możesz założyć co chcesz. Powiedziałem, że idziemy się przebrać tylko po to,
żeby dać nam przerwę.
- Racja.
Może znajdę jakąś przyzwoitą biżuterię. Daj mi kilka minut. – Wzięła sukienkę i
parę innych rzeczy, znikając w łazience. Drzwi zamknęły się za nią z kliknięciem
i to była moja kolej na rzucenie się na łóżku.
Wpatrywałem
się w sufit i przekląłem pod nosem.
Może moje
obawy miały podstawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz