Kiedy wypełniłam niezbędną papierkową
robotę i miałam Hamlet umieszczoną w kartonowym pudle przeznaczonym do
przemieszczania kotów, minęło prawie pół godziny odkąd Cade wyszedł do mojego
samochodu. Stojąc na parkingu, nigdzie nie mogłam go znaleźć.
Wyciągnęłam komórkę, żadnej
wiadomości.
Spojrzałam na przednią szybę, żadnej
kartki.
Zadzwoniłam na jego telefon, żadnego
odzewu.
Znowu zadzwoniłam na jego komórkę, prosto
na pocztę głosową.
Gdy nastąpił sygnał, płakałam.
- Cade, przepraszam. Bardzo cię
przepraszam. Nie wiem jak to naprawić. Chcę tylko, żebyśmy byli tacy jak
kiedyś. Boże, to głupie. Wiem, że nie możemy. Wiem, że nie może być tak jak
wcześniej, ale… sama nie wiem. Nieważne. Po prostu… daj mi znać, że wszystko z
tobą w porządku. Nie jesteś przy moim samochodzie i nie wiem jak dostałeś się
do domu, jeżeli w ogóle się dostałeś. Tylko do mnie zadzwoń. Proszę.
Porozmawiajmy o tym.
Kilka minut później siedziałam obok
auta w żwirze z dżinsami rozsmarowanymi kurzem i dostałam wiadomość.
Nic mi nie jest.
Raz jeszcze próbowałam zadzwonić,
znowu prosto do poczty głosowej.
Choć mocno starałam się czuć inaczej,
choć mocno starałam się mieć nadzieję, że to przetrwamy… już to czułam. Czułam
się wypalona.
Może to był żal. Może wreszcie
oszalałam. Może nie miałam gdzie indziej pójść. Ale gdy wróciłam do
apartamentowca, nie poszłam do mojego mieszkania.
Z Hamlet w rękach poszłam do
Garricka.
Nie wiem jak wyglądałam, kiedy
otworzył drzwi. Tak naprawdę nie chcę wiedzieć. Lecz niemal od razu otworzył
szerzej drzwi, zapraszając mnie do środka bez pytań.
Nigdy nie byłam w jego mieszkaniu.
Powinnam rozejrzeć się albo poprosić go, żeby mnie oprowadził. Powinnam coś
powiedzieć, ale na końcu języka był tylko szloch i musiałam wykorzystać całą
energię, całą koncentrację, żeby trzymać go w środku.
Ale nawet to nie wystarczyło, gdy
jego palce uniosły moją brodę. Wypowiedział moje imię i zobaczyłam zmartwienie
w jego oczach. Łzy wypływały ze mnie jak z przelewającego się kubka, a ja nie
mogłam nad tym zapanować, nie mogłam prawidłowo oddychać, nie mogłam wyjaśnić.
Wyjął z moich rąk pudło Hamlet i
objął mnie ramieniem. Poprowadził mnie przedpokojem prawie identycznym do
mojego, do salonu, który ogromnie się różnił. Był wypełniony książkami,
niektórymi na półkach, innymi poukładanymi na podłodze. Umeblowanie było
proste, lekko współczesne, ale nie aż tak, żebym wahała się opaść na poduszki
czarnej kanapy, łapiąc za białą poduszkę i przycisnęłam ją do klatki
piersiowej. Potem Garrick usiadł obok mnie, wyciągając z moich dłoni miękką
poduszkę i zastąpił jej komfort samym sobą. Wciągnął mnie na swoje kolana,
kołysząc mnie jak dziecko, ścierając łzy, odsuwając włosy, pocierając plecy.
- On mnie nienawidzi – wydusiłam w
końcu. Nie pytał, ale jego niepokój i tak mnie dotknął, wyciągnął słowa prosto
z moich ust.
- Kto, kochanie?
Szybkie, krótkie oddechy wychodziły
spomiędzy moich warg, małe łkania, nad którymi nie miałam władzy.
- C-Cade.
- Cade nigdy nie mógłby cię
nienawidzić – powiedział.
- Nienawidzi. Odszedł. Nawet nie chce
ze mną rozmawiać. – Wybuchłam kolejnymi łzami, a on jedynie przyciągnął mnie
bliżej do klatki piersiowej, wkładając moją głowę pod brodę.
Pozwolił mi płakać, cały czas coś mrucząc.
Nic ci nie będzie, kochanie. Wszystko się
ułoży. Uspokój się. Oddychaj, Bliss. Jestem tutaj. Wszystko będzie w porządku.
Cokolwiek to jest, zajmiemy się tym. Jest dobrze, kochanie.
Musiał wyszeptać tysiąc takich słów.
Ale nie przestał próbować, bez względu na to, jak bardzo go nie słyszałam.
Kiedy skończyłam płakać, byłam zbyt zmęczona, żeby zrobić co innego. Bezwładnie
opierałam się o niego, nie robiąc nic prócz wdychania i wydychania powietrza. A
on mnie trzymał. W końcu hałas przedarł się przez mgłę. Cichy, rozdrażniony
jęk.
Hamlet. Przez ten cały czas
zostawiłam Hamlet uwięzioną w tym pudle.
Wypełniona celem, usiadłam, znowu
mając przez chwilę czysty umysł.
- Przepraszam, muszę wziąć ją do
domu. – Wstałam i sięgnęłam po jej skrzynkę, ale Garrick chwycił mnie za
łokcie.
- Zostań, kochanie. Jesteś
zdenerwowana. Zajmę się kotem.
Nie. Nie mogłam mu na to pozwolić. Bo
wtedy zobaczy, że wszystkie kocie rzeczy, które kupiłam wczoraj wciąż były nowe
i nieużywane.
- Nie, jest w porządku. Naprawdę
powinnam iść. Już nic mi nie jest. Dzięki.
- Bliss, proszę, rozmawiaj ze mną.
Moje ciało przechylało się do niego
wbrew mojej woli, znowu pragnąc jego pocieszenia, ale jeszcze nie podjęłam
decyzji.
- Nie wiem…
- Co ty na to – pójdziesz do domu i
zajmiesz się kotem, a ja za niedługo przyniosę kolację. Możemy porozmawiać albo
tylko obejrzeć film czy cokolwiek będziesz chciała zrobić. Po prostu… jeśli tak
wyjdziesz, oszaleję z troski o ciebie.
Po chwili potaknęłam.
- Okej.
- Naprawdę?
- Tak, tylko daj mi godzinę, dobrze?
Uśmiechnął się i wiedziałam… byłam w
tarapatach.
***
Byłam całkiem pewna, że mój nowy kot
mnie nienawidził.
Nie żebym ją winiła, po tym jak
zostawiłam ją w tym pudełku na tak długo.
Nieważne co zrobiłam, wydawała te
warknięcie zamkniętym pyszczkiem za każdym razem, kiedy podchodziłam blisko
niej. Położyłam jej jedzenie w kuchni, które zlekceważyła. Przygotowałam kuwetę
i położyłam ją w szafie. Podniosłam ją i zaniosłam do pudełka, wkładając ją do
środka, żeby wiedziała, gdzie on jest. Raz syknęła, a potem uciekła, wzbijając
w powietrze ściółkę. Zniknęła pod kanapą, w ciemności widoczne były tylko jej
świecące, diabelskie oczy.
Dlaczego nie powiedziałam Garrickowi,
że mam kota wabiącego się Lady Makbet? O wiele bardziej by to pasowało.
Przez resztę czasu byłam sam na sam z
myślami, które były tak przyjemne, jak wirus Ebola. Uporządkowałam salon, po
czym pomyślałam u ucieczce. Uporządkowałam sypialnię, potem pobiegłam do
łazienki, pewna, że będę wymiotować. Nie wymiotowałam. Niemal tego chciałam.
Mogłam powiedzieć, że jestem chora.
Zanim miałam szansę na namówienie się
do tego albo odwiedzenie… usłyszałam pukanie do drzwi.
Miałam poczucie, jakby moje serce
było używane jako kogoś trampolina. Nabrałam głębokiego wdechu. Nic mu nie
obiecałam. Powiedział, że możemy pogadać. Albo obejrzeć film. Lub zrobić
cokolwiek zechcę. To nie musiała być wielka sprawa.
Gdy otworzyłam drzwi, Garrick
wyglądał tak radośnie, że trudno było dalej obawiać się jego obecności.
- Zapomniałem zapytać, co chcesz,
więc mam pizzę, burgera i sałatkę. – Trzymał wszystko w rękach, a ja ni z tego
ni z owego byłam obezwładniony tym jak bardzo go lubiłam. Nie tylko w romantyczny sposób. Ogólnie. Był poniekąd
niesamowity.
Uśmiechnęłam się. – Pizza da radę.
Odsunęłam się, a on wszedł do
mieszkania. Chociaż wcześniej wariowałam, teraz naturalnie czułam się z nim
będącym tutaj. Nie to, że dalej nie byłam podenerwowana, tylko… miałam
poczucie, jakby on tutaj należał.
Poszliśmy do kuchni/salonu a on
położył jedzenie na małej, kolistej wyspie, wystającej z blatu kuchennego.
Zajęłam się nalewaniem nam napojów i wyciągnięciem talerzy i kiedy nie było nic
innego, czym mogłabym się rozproszyć, wyciągnęłam jeden ze stołków spod blatu i
usiadłam obok niego. Nałożyłam kawałek pizzy na talerz, a on otworzył sałatkę.
Zmrużyłam na niego oczy.
- Chyba nie zamierzasz poważnie
siedzieć tutaj i jeść sałatkę, kiedy ja zapcham twarz tłustymi pysznościami,
co?
Wylał sos sałatkowy na sałatę,
uśmiechając się szeroko. – Och, zamierzam też zjeść burgera. I trochę pizzy, jeżeli
coś mi zostawisz.
Wywróciłam oczami. Faceci byli do
bani.
Rozmawialiśmy. O niczym co tak
naprawdę miało znaczenie. Wzdrygnął się, kiedy zanurzyłam pizzę w sosie
sałatkowym. Kiedy zmusiłam go, żeby spróbował, ściągnął twarz jakby było to
obrzydliwe, ale widziałam jak potem znowu zanurzał kawałek, kiedy ponownie
napełniałam nasze szklanki. Gdy byłam tak pełna, że wydawało mi się, że zaraz
wybuchnę, on podjął temat mojego wcześniejszego załamania.
- Więc możesz mi powiedzieć, co
wydarzyło się z Cadem?
Dziobnęłam pepperoni na w połowie
zjedzonej pizzy na moim talerzu.
- Chyba pokłóciliśmy się. Tak myślę.
Nie mam pewności. Nigdy wcześniej nie kłóciliśmy się.
- O?
Wypuściłam powietrze, które trzymałam
w płucach i odniosłam rzeczy do lodówki oraz włożyłam nasze talerze do
umywalki.
- O pocałunek.
Mogłam sobie wyobrazić reakcję
Garricka bez widzenia jej, więc postanowiłam iść dalej i umyć naczynia…
ręcznie… chociaż miałam zmywarkę.
- Podobam mu się – ciągnęłam. –
Powiedział mi po pocałunku i staraliśmy się zachowywać jakby nic się nie stało,
ale to było okropne i zmęczyłam się udawaniem, że wszystko jest normalne.
Pojawił się obok mnie, biorąc talerz
i wycierając go. Musiał zdać sobie sprawę, że łatwiej było mi mówić, kiedy nie
patrzyliśmy na siebie, ponieważ wpatrywał się w talerz długo po tym, jak był
wytarty.
- Co zrobiłaś?
- Powiedziałam mu, że nie sądzę, że
to się wydarzy.
- Nie byłaś nawet trochę
zainteresowana? – zapytał Garrick.
Nie sądziłam, żeby Garrick naprawdę
chciał to usłyszeć, ale dostanie to, o co pytał. Potrzebowałam komuś się
otworzyć.
- Myślałam o tym. Cade jest słodki i
lubię przebywać z nim, ale nie sprawia, żebym coś czuła.
Przestał patrzeć na talerz i odwrócił
się do mnie, opierając biodro o blat obok mnie.
- Czy ja sprawiam, że coś czujesz?
Patrzyłam na niego wystarczająco
długo, żeby zobaczyć czy żartował. Nie żartował. Odwróciłam wzrok.
- To głupie pytanie.
- Naprawdę? Jesteś trudniejsza do
odczytania, niż myślisz.
Wytarłam ręce ręcznikiem i podeszłam
do kanapy, przesuwając się do kąta i wzięłam poduszkę na kolana.
- Mówię poważnie – kontynuował
Garrick. – Czasami reagujesz… cóż, tak jak chcę, żebyś zareagowała. Ale potem
innymi razy, tak jak na zewnątrz podczas ponownych przesłuchań, odpychasz mnie,
jakbym nie miał na tobie takiego wpływu, jaki ty masz na mnie.
Przycisnęłam poduszkę bardziej do
piersi.
- Masz na mnie wpływ, Garrick. Jestem
po prostu również zdezorientowana… i zmartwiona. I nie rozumiem dlaczego ty nie
jesteś.
Usiadł na drugiej stronie kanapy,
oddzielała nas cała środkowa poduszka.
- Myślę, że wszystko co robię, to
martwię się – rzekł.
- I wciąż myślisz, że to mądre?
Potrząsnął głową, śmiejąc się. – Och,
zdecydowanie nie jest to mądre. Wiem o tym. Ale szczerze, Bliss? Jestem tutaj
nieszczęśliwy. Świetnie jest mieć stałą pracę i cieszy mnie nauczanie, ale nie
mam tutaj żadnych przyjaciół. Chodzę do pracy, a potem wracam do mieszkania. I
myślę o tobie, bo nie mogę się powstrzymać i nie ma nic innego, co odwróciłoby
moją uwagę. Szczególnie, kiedy wiem, że jesteś tylko jeden budynek dalej.
Wieczór, kiedy poznaliśmy się… Bliss, normalnie nie robię takich rzeczy. Lecz
zastanawiałam się po co tutaj przyjechałem i ty byłaś wszystkim, czego
potrzebowałem. Nie wiem jak wiele razy powstrzymywałem się od pójścia tam i
zapukania do twoich drzwi. I tak, widzenie cię z Cadem z pewnością było
motywacją, ale więcej niż to… po prostu cię lubię, Bliss. Jako nauczyciel. Jako
osoba. Jako facet.
Trudno było utrzymywać równo oddech,
trudno trzymać tęsknotę z dala od mojej twarzy, trudno nie sięgnąć do niego.
- Więc co teraz? – zapytałam go.
- Nie mam pojęcia.
Miałam tyle pomysłów. To było
problemem.
- Jeśli to zrobimy… - zaczęłam i
zamilkłam. Cała jego postawa zmieniła się i poczułam, jak odbiło się to w
mojej. Zamierzaliśmy przekroczyć granicę i oboje o tym wiedzieliśmy. – Jeśli to
zrobimy, musimy być ostrożni. – Skinął głową, skupiając na mnie wzrok. – I
myślę, że powinniśmy iść wolno. Jeżeli zbyt szybko do tego podejdziemy,
staniemy się niedbali. – A ja potrzebowałam więcej czasu, żeby o tym pomyśleć,
o seksie z nim i czy było to coś, co chciałam zrobić.
Nie byłam pewna że wolno było czymś,
co potrafiliśmy zrobić, ale to był
jedyny sposób, w jakim mogłam to zrobić bez wariowania. Kogo oszukiwałam? I tak
będę wariować. Różnica była taka czy będzie to wariowanie w stylu
czuję-że-będzie-mi-niedobrze czy wariowanie
zamknąć-się-w-mieszkaniu-na-tydzień.
- Dobrze. – Garrick przesunął się
bliżej, był w połowie środkowej poduszki. – Mogę być ostrożny… i wolny.
Gęsia skórka pojawiła się na mojej
skórze, kiedy wyciągnął do mnie rękę. Pozwoliłam sobie bać się przez chwilę,
ale potem potrzeba dotknięcia go przebiła nawet mój strach. Zepchnęłam poduszkę
z kolan i przysunęłam się do niego. Położyłam rękę na jego, a on podniósł ją do
ust, trzymając tam. Zamknął oczy, a ten prosty dotyk wsiąknął w moje ciało,
łagodząc niepokój.
Moje ciało opadło w jego, jak klucz w
zamek, idealnie pasując. Kładąc głowę na jego torsie z obejmującym mnie jego
ramieniem, wzięłam głęboki wdech i wiedziałam, że nie ma powrotu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz