- Czemu, do diabła, chciałabyś mieć
kota? – zapytała Kelsey, gdy następnego dnia wyszłyśmy z Reżyserowania.
- Po prostu chcę, okej? Chcesz iść
czy nie?
Wzruszyła ramionami. – Nie mogę.
Przepraszam. Mam pracę. Weź Cade’a.
Jakby został wezwany, Cade pojawił
się między nami, a ja zastanawiałam się, jak długo przysłuchiwał się naszej
rozmowie.
- Gdzie mnie wziąć?
- Idę do towarzystwa opieki nad
zwierzętami po kota – odparłam.
- O, świetnie – powiedział, kiwając
głową. – Chciałbym nie mieszkać w akademiku. Chciałbym mieć psa.
Byłam świadoma ostrożnej przestrzeni,
jaką pomiędzy nami utrzymywał i ciągłego podskakiwania jego głowy, jakby
potakiwanie dawało mu coś do roboty, a on nie chciał tego zaprzepaścić.
Kelsey ściągnęła okulary przeciwsłoneczne
z głowy i przesłoniła nimi oczy, chociaż wciąż byliśmy wewnątrz budynku. – Cóż,
jak dobrze to brzmi… muszę lecieć. Bawcie się dobrze w schronisku. Nie wracaj
do domu jako kocia mama, Bliss. – Kelsey nieświadoma była spanikowanego
spojrzenia, którego jej posłałam. Tak naprawdę nie byłam sama z Cadem od całej
rozmowy „może”. Przeniósł swoją torbę na drugie ramię, wiercąc się, tak jak
zawsze gdy był podenerwowany.
- Jeżeli chcesz iść sama – świetnie.
- Nie, nie. Powinieneś iść. –
Musieliśmy przez to przejść. A ja widziałam na to tylko dwa sposoby – będziemy
razem albo nie. Czekanie zabije nasz związek (już był dość okaleczony). Jeśli
musimy przeprowadzić tę rozmowę, najprawdopodobniej najlepszym miejsce będzie
wśród słodkich zwierząt.
- Okej. Świetnie – powiedział.
Świetnie… ta.
Cieszyłam się, że to ja prowadzę
auto. Mogłam zająć ciało i umysł. I było to moje auto, więc mogłam zgłośnić
muzykę tak bardzo, jak chciałam. Na co nie liczyłam to to, że Cade czuł się
dosyć swobodnie w moim samochodzie, żeby ją ściszyć.
- Więc co sprawiło, że zdecydowałaś
się na kota?
Och, no wiesz. Prawie miałam przygodę
na jedną noc z naszym profesorem, ale uciekłam, wykorzystując mojego
wymyślonego kota jako wymówkę, a teraz on może chcieć, byśmy byli razem razem, chociaż to najgorszy pomysł
na świecie, ale mnie to tak jakby również nie obchodzi, ponieważ moje ciało i
prawdopodobnie serce mówią mi, że to najlepszy
pomysł na świecie. Zatem teraz potrzebuję kota, żeby nie zorientował się,
że kłamałam o kocie, bo jestem dziewicą i stchórzyłam z uprawiania z nim seksu.
- Po prostu chciałam mieć – tylko to
odpowiedziałam.
- O, świetnie.
Jeżeli raz jeszcze powie „świetnie”,
to zacznę krzyczeć.
Zatrzymałam się na parkingu
towarzystwa opieki nad zwierzętami, żałując, że w końcu nie powiedziałam
Cade’owi, że pójdę sama.
Natychmiast potrzebowałam czegoś
puchatego i uroczego w rękach.
Weszliśmy do środka, do tego wyraźnie
leczniczego zapachu, zarezerwowanego dla schronisk i weterynarzy. Pani przy
recepcji wyglądała nawet z lekka kocio, jakby pracowanie tutaj było w jej DNA.
Jej twarz była trochę spiczasta, oczy przechylone, a włosy krótkie i
kędzierzawe.
- Dzień dobry! W czym mogę pomóc?
- Cześć – powiedziałam. – Jestem
zainteresowana adopcją kota.
Klasnęła maleńkimi rączkami, które
widziałam jako łapy. – Fantastycznie. Mamy mnóstwo świetnych kandydatów. Może
zaprowadzę państwa do kociego pokoju i dam szansę rozejrzenia się.
Poszliśmy za nią korytarzem, ten
antyseptyczny zapach nasilał się, bez wątpienia przykrywając woń mnóstwa zwierząt
zamieszkujących w jednym miejscu.
- Jesteśmy.
Pomieszczenie pełne było klatek i nie
wiem, czy chór miauknięć zaczął się na nasze wejście, czy był ciągły, ale
byliśmy otoczeni dźwiękiem.
- Zostawię państwa samych. Prosimy
tylko, żeby wyciągać jednego zwierzaka na raz. – Wyszła z szerokim,
Cheshire’owy uśmiechem i machnięciem ręki.
W ciszy zerkałam do klatek, czując
się zagubiona.
Lubiłam koty, ale nie byłam pewna czy
chcę takiego mieć. Co ja z nim zrobię, jak skończę studia? Czy był tego wart
dla chłopaka? Czy był tego wart, tylko po to, żeby mieć seks? Mam na myśli, że
to nie tak, że nie ma innych możliwości na stracenie dziewictwa.
Spojrzałam na Cade’a, który wsunął
palce do pobliskiej klatki, głaszcząc czarnego kota.
Jeśli miałabym być szczera, nie
chodziło tylko o seks, nawet jeśli od niego się zaczęło. Choć bardzo pragnęłam
Garricka, jestem pewna, że gdybym znowu próbowała z nim się przespać,
zmieniłoby się to w powtórkę mojego pierwszego niezręcznego występu.
- Wiesz co? – powiedziałam głośno. –
Może nie jestem gotowa na kota.
Odwróciłam się do wyjścia, lecz Cade
zastąpił mi drogę.
- Hola. Trochę niezdecydowana? Nawet
żadnego nie potrzymałaś. Daj temu szansę.
Otworzył klatkę z czarnym kotem i
wziął go w ramiona. Przyniósł go do mnie, pocierając pyszczek kota. Byłam na
wysokości wzrokowej z kulką futra i słyszałam od niego silnikowy ryk jego
mruczenia.
Cofnęłam się o krok, starając się
wyjaśnić bez prawdziwego wyjaśnienia. – To nie to, że nie lubię kotów. I
naprawdę myślę, że cieszyłabym się,
mając… kota. Ale co jeśli wezmę kota zanim
będę gotowa? Co jeśli wybiorę złego kota? Albo co jeśli będę w tym kiepska… w
byciu właścicielką kota?
Boże, jak byłoby łatwiej, gdybym
mogła po prostu powiedzieć, to co mam na myśli?
Cade wywrócił oczami, wpychając mi
kota do ramion. – Bliss, nie mogłabyś być w tym kiepska, nawet gdybyś
próbowała.
Jednak mogłabym być kiepska w seksie.
Znając mój nadczynny, nerwicowy mózg – mogłabym być w nim okropna.
Kot wyciągnął się i potarł czubkiem
głowy o moją brodę. Było to całkiem
urocze. Cade uśmiechał się do mnie promiennie, a ja pomyślałam… może Cade byłby lepszym wyborem. Czy
byłabym tak przerażona seksem, gdybym miała go mieć z Cadem?
Ta myśl wywołała we mnie drżenie,
chwiejność.
Oddałam mu kota, wciąż niepewna, ale
czując się spokojniejsza. Podeszłam do rzędu klatek i szukałam szarego, który
pasowałby na Hamleta. Kiedy ją znalazłam, Los musiał się ze mnie śmiać. Była
przykucnięta w głębi klatki, jej duże zielone oczy były ostrożne. Otworzyłam
drzwiczki klatki, a ona odpowiedziała gardłowym warknięciem.
Oczywiście… wezmę strasznego kota.
- Nie jesteś poważna – powiedział
Cade przez moje ramię.
Chciałabym. Ale powiedziałam
Garrickowi, że Hamlet była szara.
- Czasami to najstraszniejsze rzeczy
w życiu są najbardziej interesujące – powiedziałam mu. Jestem pewna, że kiedyś
przeczytałam to w ciasteczku z wróżbą. To czyniło to rozsądnym, prawda?
Sięgnęłam rękami do klatki,
przygotowana na ugryzienie, podrapanie albo pełną masakrę, ale gdy objęłam
dłońmi tułów bestii, zareagowała tylko niskim warknięciem.
Cade potrząsnął głową,
zdezorientowany. – Czemu chciałabyś tego? – Podniósł czarnego kota do swojej
twarzy. – On jest taki słodki!
Natomiast kotka w moich rękach była w
stanie najwyższego pogotowia – łapy wyprostowane, ślepia szeroko otwarte.
Miałam przeczucie, że gdybym spróbowała przytrzymać ją trochę bliżej, to by
mnie poturbowała. Postawiłam ją na podłodze, a ona uciekła, ukrywając się pod
pobliską ławką.
Wiedziałam, że pytał tylko o kota,
ale usłyszałam inne pytanie. Te, którego nie zadał, w każdym razie nie dzisiaj.
A Cade był słodki i myśl o byciu z nim nie paraliżowała mnie strachem. Tak
naprawdę myśl o byciu z nim nie pozostawiała mi żadnego obezwładniającego
uczucia.
Wtedy wiedziałam…
- Cade… muszę cofnąć moje może.
Przysięgam, że nawet koty przestały
miauczeć. Mogłam sobie wyobrazić ich zszokowane milczenie. Zastanawiałam się
jak mówiło się w kocim języku O nie, nie
zrobiła tego.
- Och.
Chciałabym, żeby zareagował –
krzyknął, kłócił się, cokolwiek. Czekałam, aż zachowa się jak tamten kot,
wyciągnie pazury, obnaży zęby. Zamiast tego spokojnie odszedł i ostrożnie
włożył czarnego kota z powrotem do klatki, zapewne po to, żeby nie mieć naraz
więcej niż jednego kota na zewnątrz, tak jak powiedziała tamta pani. To był
Cade, zawsze myślący o zasadach. Ja też zawsze taka byłam, ale zaczynałam
myśleć, że teraz nie chciałam taka być.
Jego ruchy były automatyczne, proste,
precyzyjne. Zamknął klatkę i przekręcił zatrzask z ostrym trzaśnięciem. Stał do
mnie plecami, jak się odezwał.
- Mogę zapytać dlaczego?
Wypuściłam oddech. Byłam mu winna
chociaż to, ale jak mogłam mu to powiedzieć? Nie mógł wiedzieć. Jeśli
zamierzałam zrobić tę rzecz z Garrickiem (kogo ja oszukiwałam? Zapewne to
zrobię), to nikt nie może wiedzieć. Nawet moi najlepsi przyjaciele.
- Ja… może być ktoś inny.
- Może być?
To było tak okropne, jak wsadzenie
ręki do miksera. Nie chciał na mnie spojrzeć, a serce w mojej piersi wydawało
się być cienkie jak papier, jak chusteczka, co oznaczało, że byłam cholernie
blisko braku serca, robiąc to mojemu najlepszemu przyjacielowi.
- Sprawy wciąż są trochę…
skomplikowane. Ale lubię go, bardzo. Zamierzałam to przeczekać, zobaczyć czy
uczucia odejdą, żebyśmy może ty i ja mogli… - urwałam, nie chcąc wysłowić tego,
co myślałam. Nie było sensu. – Ale, Cade, nie mogę znieść tego, co się działo.
Minął mniej niż tydzień, a ja czuję się, jakbym umierała. Nie cierpię
zastanawiania się nad wszystkim, co przy tobie robię, myśląc czy to w porządku,
zastanawiając się, czy to przekracza linię, czy ciebie ranię. Brakuje mi mojego
najlepszego przyjaciela, nawet kiedy stoję tuż przy tobie. Więc… musiałam
podjąć decyzję. I zbyt bardzo potrzebuję cię w życiu, żeby nas spartaczyć.
Gdybym powiedziała ci „tak”, a moje uczucia do niego by nie odeszły… nie potrafiłabym
tego zrobić. Proszę, powiedz mi, że już tego nie schrzaniłam. Proszę, proszę.
Wtedy się odwrócił i zostałam
zaskoczona, przez ból jaki w nim zobaczyłam. Twarz Cade’a wyglądała obco ze
zmarszczeniem brwi. – Chcę powiedzieć, że z nami wszystko w porządku, Bliss.
Też ciebie potrzebuję. Ale nie mogę udawać, że nie miałem nadziei, że to gdzieś
pójdzie. Nie wiem czy potrafię to zrobić. Prawda jest taka… że mnie ranisz. Nie
celowo, wiem o tym. Ale kocham cię i każda sekunda, w której ty nie kochasz
mnie… to boli.
- Cade… - Wyciągnęłam do niego rękę.
- Nie, proszę. Nie mogę.
Leczniczy zapach schroniska nagle był
zniewalający, przyprawiający o mdłości.
- Co nie możesz? Nie możesz być moim
przyjacielem? – zapytałam.
- Nie wiem, Bliss. Po prostu nie
wiem. Może. – Cień zgorzknienia w
jego tonie był mały, ale i tak uderzył mnie jak policzek w twarz. Wyszedł przez
drzwi, a ja opadłam na ławkę, czując się wystrzępiona, spalona i zraniona. Moje
chusteczkowe serce zostało zniszczone.
Siedziałam tam, próbując wymyślić sposób,
w jakim mogłam rozegrać to lepiej. Czy była jakakolwiek ścieżka, którą mogłam
obrać, która całkowicie by tego nie spieprzyła? Czy powiedzenie mu po prostu
„nie” byłoby lepsze? Czy powinnam poczekać do końca roku i aż Garrick wyjedzie,
a potem spróbować czegoś z Cadem?
Moja matka powiedziała mi, kiedy
byłam mała i rozpadała się moja przyjaźń, że niektóre związki po prostu się
kończą. Płoną jasno jak gwiazda, a potem nic szczególnego idzie nie tak i
sięgają swego końca. Wypalają się.
Nie potrafiłam pojąć, że moja
przyjaźń z Cadem jest skończona.
Coś trąciło moją łydkę, a potem szara
kotka pojawiła się pomiędzy moimi nogami. Przeciągnęła całe ciało przez
przestrzeń między moimi kończynami, pocierając się o mnie. Obróciła się i
przycisnęła pyszczek do mojego golenia. Sięgnęłam ręką w dół, a ona zamarła,
płaszcząc się na podłodze ze strachu. Poruszałam się wolniej, aż przycisnęłam
dłoń do jej grzbietu, gładząc jej futro jednym ruchem. Jej ciało się rozluźniło
i znowu ją pogłaskałam.
Zsunęłam się na podłogę obok niej.
Znowu się najeżyła, ale nie uciekła. Kiedy byłam pewna, że przyswoiła się do
mnie, podniosłam ją w ramionach. Przycisnęłam twarz do jej futra, wchłaniając
wygodę, którą dawała, a ona nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Zawrzyjmy umowę, Hamlet. Pomogę ci
być mniej straszną, jeżeli i ty mi pomożesz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz