12.3.14

Losing It - rozdział siódmy

Cztery.
To liczba ludzi, którzy zobaczyli mnie ukrywającą się za rogiem mojego własnego mieszkania w samej spódnicy i biustonoszu.
Jedenaście.
To liczba ugryzień mrówek na moich nagich stopach.
Dwadzieścia siedem.
To liczba razów, kiedy kusiło mnie, żebym zrobiła sobie cielesną krzywdę, bo jestem IDIOTKĄ.
Jeden.
To liczba razów, kiedy starałam się nie płakać, lecz nie udało mi się.
Garrick został w moim mieszkaniu dobre dziesięć minut, po tym jak wyszłam. Przez cały czas mój umysł był jak pięciolatek, który właśnie wypił wannę pełną napojów energetyzujących. Co on tam robił? Czy ubierał się naaaaapraaawdę wolno? Przeszukiwał moje rzeczy? Demolował moje mieszkanie, bo uciekłam i zostawiłam go tam jak największy dupek, typu Kanye’ego Westa na VMA w 2009?
Gdy wreszcie wyszedł, patrzyłam jak zamyka drzwi, po czym zatrzymuje się. Spojrzał na metalowy numer mieszkania przybity po boku i przez chwilę na niego patrzył. Potem potrząsnął głową i ruszył w stronę własnego mieszkania.
Czekałam, aż już go nie widziałam, a potem przeczekałam kolejne pięć minut dla bezpieczeństwa (6 ugryzień mrówek, 1 przechodzień i 4 wizje samookaleczenia później).
Kiedy tylko dostałam się do środka, skuliłam się na łóżku. Na tym samym łóżku, gdzie niemal uprawiałam seks. Na tym samym łóżku, gdzie chciałam uprawiać seks… tak jakby. Na tym samym łóżku, które mieściło niewiarygodnie seksownego, niewiarygodnie nagiego brytyjskiego chłopaka. Może zeskoczyłam z urwiska do Szalonego miasteczka, ale mogłabym przysiąc, że kołdra wciąż była ciepła w miejscu, gdzie było jego ciało. Jak całkowita wariatka wtuliłam twarz w poduszkę i pociągnęłam nosem, tak jak zawsze robią dziewczyny w książkach oraz filmach, żeby zobaczyć czy mogłabym jeszcze wyłapać jego zapach.
Nie mogłam. I czułam się naprawdę dziwacznie.
Również nie mogłam spać w tym łóżku bez stracenia głowy.
Przeniosłam poduszkę na kanapę, gdzie siedziałam tępo, prawdopodobnie zszokowana. Przynajmniej przekonałam siebie, że to tylko prywatne upokorzenie. Nikt inny nie musiał wiedzieć, jak żałosna byłam. A po moim wcześniejszym występie graniczącym z schizofrenią byłam pewna, że on będzie mnie unikał tak gorliwie, jak ja to planowałam. Możemy mieszkać w tym samym bloku, ale najlepiej by było, żebyśmy nie musieli już kiedykolwiek się widzieć.
***
Poranek nadszedł zbyt wcześnie, a ja byłam sztywna ze spania na mojej gównianej kanapie przez całą noc. Dodatkowo głowa pękała mi z bólu, jakbym rzeczywiście walnęła się w twarz, co mnie kusiło poprzedniej nocy.
Głupia tequila.
Poruszałam się ospale, zaciągając się do i z prysznica w znacznie wolniejszym tempie niż zazwyczaj. Włosy wciąż miałam mokre, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Kelsey praktycznie przewróciła się na mnie, gdy otworzyłam drzwi, bo starała się zerknąć przez judasza.
Uśmiechnęła się i bezgłośnie powiedziała: - On nadal tutaj jest?
Westchnęłam, mówiąc: - Nie, Kels, nie ma go. – Odwróciłam się od niej, łapiąc się za głowę, próbując zatrzymać obracanie, które również tam się działo. Zostawiłam drzwi otwarte i odeszłam, wiedząc, że ona wejdzie bez względu na to czy dałam jej zaproszenie czy nie.
- Ktoś dzisiejszego ranka jest opryskliwy. O co chodzi? Było okropnie? Czy on był… maleńki?
- Nie był maleńki! – Nie żebym miała dużo do porównywania, ale byłam całkiem pewna, że tak nie było.
- Och, więc po prostu było źle?
Powinnam jej powiedzieć, że tego nie przetrwałam, ale waliło mi w głowie, w brzuchu mi burczało, a ja nie chciałam być zmuszana do wychodzenia dziś wieczorem na próbę numer dwa.
Więc skłamałam.
- Był dobry. Po prostu mam kaca.
- Dobry? DOBRY? Daj spokój, ten chłopak był wspaniały! Proszę, przynajmniej udawaj, że podobało ci się to!
- Podobało mi się to! – Jeśli używając „to” mówiłyśmy o jedynym najlepszym obściskiwaniu w moim życiu. – Polubiłam go.
Te słowa wyszły z moich ust zanim pomyślałam o konsekwencjach.
- O nie! – zawołała Kelsey. – Nie, nie zrobiłaś tego! Wiem, że on był twoim pierwszym i w ogóle, ale to nie znaczy, że musisz od razu się zakochiwać. To było wyłącznie fizyczne, tyle. Jeśli spróbujesz zrobić coś głupiego, jak poślubienie tego chłopaka, osobiście odciągnę cię kopiącą i krzyczącą od ołtarza.
- Nie! Masz rację, oczywiście. – Wzruszyłam ramionami, jakby to nie była wielka sprawa, ale zasychało mi w gardle i czułam, jak skóra na szyi i policzkach zaczyna się czerwienić. Miałam nadzieję, że pomyśli sobie, że jestem po prostu zawstydzona, ponieważ zazwyczaj potrafiła wychwycić moje kłamstwa, jak nikt inny. – Przysięgam, że to nic z tych rzeczy. Nie jestem w nim zakochana. Nie zamierzam go poślubić. Tak naprawdę ledwie pamiętam większość z tego. – Miałam na myśli, że większość z tego w ogóle się nie wydarzyła. Chociaż reszta… była wyryta w moim mózgu. Nawet potężna tequila nie mogła zabrać mi tych wspomnień. Jedynie chciałabym, żeby mogła zabrać wspomnienia tego, jak wszystko się skończyło.
- To do kitu. Ale wszystko było w porządku, prawda?
- Tak. – Wymusiłam uśmiech. – Wszystko było w porządku.
Kelsey przytuliła mnie i miałam poczucie, że był to jeden z tych momentów, kiedy miałyśmy się łączyć czy myśleć o tej samej rzeczy, ale skoro wszystko z mojej strony było kłamstwem, to odwzajemniłam jej uścisk i starałam się udawać, że pocieszała mnie ona przez moją niezręczność.
- Dobra, a teraz rusz tyłek. Jeśli nie dostanę kawy przed zajęciami, to umrę. Mój harmonogram snu wciąż zbiera się po przerwie świątecznej i czuję się jak cholerne zombie. – Zombie znaczył dla Kelsey, że była ona na 6 w swojej radosnej skali, zamiast na 10.
Zawsze myślałam, że jestem ekstrawertykiem, aż dostałam się na teatralny kierunek studiów. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nie lubiłam ciszy. Kiedy wokół było mnóstwo ludzi skłonnych do rozmowy, zauważyłam, że o wiele bardziej wolę obserwowanie.
Starbucks na kampusie był opanowany przez hordę zombie, czyli innych pozbawionych snu studentów. Gdy dostałam moje karmelowe macchiato, byłam już dość wybudzona, a my zdecydowanie miałyśmy spóźnić się na pierwsze zajęcia ostatniego semestru naszego ostatniego roku studiów.
Poszłyśmy do budynku sztuk pięknych, mijając hipsterów z kierunku sztuki, palących na zewnątrz. Przeszłyśmy korytarzem, żeby zobaczyć, że faktycznie drzwi do małego teatru, gdzie miałyśmy zajęcia z aktorstwa, były już zamknięte.
- Shipoopi[1] – powiedziała Kelsey.
Wtedy… bo jesteśmy na kierunku teatralnym… zaczęłyśmy śpiewać piosenkę z The Music Man. Ponieważ czasami życie potrzebuje trochę muzyki. (Ale zrobiłyśmy to po cichu i z przyśpieszeniem, bo nadal byłyśmy spóźnione na zajęcia).
Nie było żadnego sposobu, żeby wejść do teatru bez zrobienia absurdalnej ilości hałasu. Drzwi skrzypiały i trzaskały bez względu na to, co się zrobiło. Otworzyłyśmy jedne z drzwi i od razu usłyszałyśmy Erica Barnesa, głowy wydziału, mówiącego: - Spóźnione!
Zawołałyśmy automatycznie. – Przepraszamy, Eric!
Uważając, żeby nie wylać naszych kaw, przeszłyśmy przez kurtynę osłaniającą kąt pomieszczenia i zajęłyśmy najbliższe puste miejsca na podnośniku.
Odstawiłam kawę i zabrałam się do porządkowania moich rzeczy, przeszukując torbę w poszukiwaniu długopisu oraz teczki.
- Jak mówiłem – ciągnął Eric. – Ben Jackson miał nauczać tego przedmiotu. – Ben był naszym ulubionym nauczycielem, ale dostał propozycję roli w tym zabójczym nowym show z Broadwayu i wziął wolny semestr. – Ale jak wszyscy wiecie, jest w Nowym Jorku na parę miesięcy. Mamy na jego zastępstwo jednego z naszych najbardziej utalentowanych byłych studentów – pana Taylora.
W końcu znalazłam głupi ołówek na samym dole torebki. Będzie musiał wystarczyć. Kelsey wybrała te chwilę, żeby złapać mnie za łokieć i przyciągnąć do siebie. Zerknęłam na nią, a potem na przód klasy, gdzie patrzyła. Wtedy ołówek, którego ciężko szukałam, wypadł z mojej ręki i potoczył się, gubiąc w przepaści pod podnośnikiem.
Nowy profesor wpatrywał się we mnie, chociaż wszyscy klaskali, a on zapewne powinien machać czy przynajmniej uśmiechać się. Nasze oczy się spotkały i nagle bardzo się cieszyłam, że już odłożyłam kawę.
Ponieważ nowy profesor był nagi w moim łóżku jakieś osiem godzin temu.
Garrick był moim nauczycielem.



[1] Shipoopi – tytuł piosenki z musicalu Meredith Willson pt. „The Musical Man”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz