18.3.14

Keeping Her - rozdział pierwszy

Garrick
Budzik zabrzmiał zbyt wcześnie.
Walnąłem go, żeby się uciszył i sięgnąłem po Bliss. Znalazłem tylko zmiętą pościel i pustą przestrzeń. Moje powieki wydawały się być przeciążone workami piasku, ale usiadłem i z trudem je rozwarłem.
Mój głos był ochrypły od snu, kiedy zawołałem. – Kochanie? Gdzie jesteś? – Coś trzasnęło w kuchni w odpowiedzi. Wstałem, znużenie zostało zmiecione przez świadomość, że Bliss już była na nogach. I gotowała.
Nie mogło być to dobrym znakiem.
Odrzuciłem kołdrę i chłodne poranne powietrze owiało moją nagą skórę. Założyłem parę spodni od pidżamy i koszulkę, po czym skierowałem się korytarzem do kuchni.
- Bliss?
Kolejne trzaśnięcie.
Wymamrotane przekleństwo.
Wtedy skręciłem za rogiem, wkraczając do strefy wojennej.
Jej rozszerzone oczy spotkały się z moimi. Jej twarz, jej włosy, nasz maleńki kącik kuchenny pokryte były mąką. Jakieś ciasto rozmazane było na jej policzku i blacie.
- Kochanie?
- Robię naleśniki. – Powiedziała to w taki sposób, jak ktoś mógłby powiedzieć „Nie zrobiłem tego” będąc na celowniku policjanta. Spuściłem wzrok, żeby się nie zaśmiać, szybko będąc przyciągniętym do jej gołych nóg wystających spod dużej bluzki, którą miała na sobie. Mojej bluzki. Cholera.
Uwielbiałem jej nogi od chwili, kiedy pierwszy raz je zobaczyłem, pomagając jej z oparzeniem, które miała od mojego motoru. Rozpraszały mnie teraz tak bardzo, jak wtedy.
Mógłbym godzinami przyglądać się kształtowi jej ud i tym jak rozszerzały się do jej bioder. Mogło opanować mnie poczucie zaborczości, widząc ją w moim ubraniu. Tuzin było rzeczy, które chciałem zrobić w tamtej chwili, ale ostry zapach połaskotał moje nozdrza i za plecami Bliss zaczął pojawiać się dym. Rzuciłem się do patelni, gdzie znalazłem czerniejącą, zniekształconą bryłę czegoś. Ściągnąłem patelnię z palnika i usłyszałem za sobą gwałtowny wdech Bliss.
Kolejny zły znak.
Tak szybko jak mogłem wrzuciłem „naleśnika” do kosza i włożyłem patelnię do umywalki. Zapytałem. – Może pójdziemy gdzieś na śniadanie?
Bliss uśmiechnęła się, ale był to jeden z tych łzawych, niepewnych uśmiechów, które sprawiały, że każdy mężczyzna chciał uciekać, gdzie pieprz rośnie. Byłem dobrze przyzwyczajony do dziwot spanikowanej Bliss. Ale płacz… to był nadal przerażająco nieznany teren.
Opadła na pobliskie krzesło i walnęła głową o stół. Stałem w miejscu, zaciskając i rozluźniając pięści, próbując wybrać najlepszy sposób postępowania. Obróciła głowę na bok, przyciskając policzek do stołu i podniosła na mnie wzrok. Jej włosy stały we wszystkich kierunkach, jej dolna warga cierpiała pod jej zębami, a wyraz jej oczu pociągnął za coś w mojej piersi. Jakby swędzenie w sercu. Wiedziałem tylko, że coś było nie tak i chciałem to naprawić. Pytaniem było jak.
Kucnąłem obok jej krzesła. Czerwień obramowywała jej oczy i jej skóra była o cień bledsza niż normalnie. – Od jak dawna nie śpisz? – spytałem.
Wzruszyła ramionami. – Gdzieś od czwartej. Może bliżej trzeciej.
Westchnąłem i przesunąłem ręką po jej niesfornych włosach.
- Bliss…
- Czytałam, zrobiłam pranie i posprzątałam kuchnię. – Rozejrzała się. – Była czysta. Przysięgam.
Zaśmiałem się i pochyliłem, całując ją w czoło. Wysunąłem drugie krzesło i usiadłem obok niej. Położyłem głowę obok niej, ale zamknęła oczy i odwróciła głowę na drugi bok.
- Nie patrz na mnie. Okropnie wyglądam – powiedziała.
Nie zamierzałem jej tak odpuścić. Wsunąłem ramię pod jej kolana i wciągnąłem ją na moje kolana. Zawyła moje imię i schowała głowę w mojej szyi. Chwyciłem jej szczękę i zmusiłem ją do spojrzenia mi w oczy. Nie mogło być przypadkiem, że wszystko to się działo w dzień, kiedy mieliśmy polecieć do Londynu spotkać się z moimi rodzicami. Dotychczas była niezwykle spokojna w tym temacie. – Wszystko będzie w porządku, kochanie. Przysięgam.
- Co będzie, jeśli ona mnie znienawidzi?
Więc o to chodziło. O moją matkę. Bliss ledwo mogła znieść jej własną apodyktyczną matkę; okrutne było, że wszechświat dał nam dwie takie. Ale bardziej byłem zmartwiony tym, co pomyśli sobie Bliss niż moja mama. Bliss była szczera, słodka i prawdziwa, a moja rodzina… cóż, nie za bardzo.
Wymusiłem uśmiech, mówiąc. – Niemożliwe.
- Garrick, słyszałam wystarczająco rozmów z twoją matką, żeby wiedzieć, że jest bardzo… zawzięta. Byłabym głupia, gdybym nie martwiła się tym, co o mnie pomyśli.
- Byłabyś głupia, gdybyś myślała, że będzie miało znaczenie coś, co powie moja matka. – Nie będzie miało znaczenia dla mnie. Ale dla Bliss tak. Późno w nocy, kiedy w naszym mieszkaniu robiło się cicho, do głowy wpadały mi obrazy mojej mamy jako drapieżnika i Bliss jako ofiary. Jeden tydzień. Musimy przetrwać tylko jeden tydzień. Pogłaskałem kciukiem jej szczękę, dodając. – Kocham cię.
Tak bardzo, że mnie to przerażało. A nie łatwo było mnie wystraszyć.
- Wiem… ja po prostu…
- Chcesz, żeby cię polubiła. Wiem. Polubi cię. – Proszę, Boże, niech moja matka ją polubi. – Polubi cię, ponieważ cię kocham. Może być trochę szorstka, ale jak każda matka chce mojego szczęścia.
A przynajmniej miałem nadzieję, że tak będzie.
Bliss uniosła lekko brodę, zbliżając usta do moich. Poczułem jej oddech na moich ustach i moje ciało niemal od razu zareagowało. Wyprostowałem kręgosłup i stałem się dotkliwie świadomy gołych nóg leżących na moich kolanach. Zapytała. – Jesteś? Szczęśliwy?
Boże, czasami chciałem po prostu nią potrząsnąć. Na wiele sposobów pokonała jej najgorsze obawy, ale w chwilach stresu wydawały się wszystkie wracać. Zamiast tracić oddech na odpowiedź, wstałem, trzymając ją w ramionach i skierowałem się do korytarza.
- Co robisz? – zapytała.
Zatrzymałem się na chwilę, żeby pocałować ją mocno w usta. Zacisnęła palce na mojej szyi, ale odsunąłem się zanim odwróciłaby moją uwagę od czegoś udowodnienia. – Pokazuję ci jak jestem szczęśliwy.
Otworzyłem drzwi łazienki i schyliłem się za kurtyną prysznica. Bliss pisnęła i przytrzymała się mocniej mojej szyi, jak odkręciłem kurki prysznicowe, wciąż trzymając ją w ramionach. Uniosła brew z filuternym uśmiechem skradającym się na jej wargi. – Nasz prysznic cię uszczęśliwia?
- Ty mnie uszczęśliwiasz. Prysznic jest po prostu wielozadaniowy.
- Jakie to z twojej strony odpowiedzialne.
Scałowałem smugę ciasta naleśnikowego z jej policzka i uśmiechnąłem się.
- Tak można to określić.
Postawiłem ją na nogach, ale nie zabrała rąk z mojej szyi. Kiedy tak się do mnie uśmiechała, zapomniałem o mące na jej twarzy i rozczochranych porannych włosach. Ten uśmiech przeszywał mnie na wskroś i sadowił się gdzieś w moich kościach.
Pocałowałem ją w czoło i powiedziałem. – Wymyjmy cię.
Znalazłem brzeg jej za dużej koszulki i zacząłem ściągać ją przez jej głowę. Nie jestem pewien, gdzie wylądowała, bo kiedy zdałem sobie sprawę, że nic pod nią nie miała, mój wzrok obejmował już tylko ją.
Boże, była wspaniała.
Gdyby ktoś mi powiedział dwa lata temu, że będę żenił się z dziewczyną, którą poznałem ponad rok temu, to nazwałbym go chorym psychicznie. Moja historia romantyczna była tak okropna, że nigdy nie uważałem siebie za typ małżeński. Dopóki nie pojawiła się ona.
Bliss odchrząknęła i wróciłem do niej spojrzeniem. Do jej ust. Klatki piersiowej. Małej talii, który wydawała się idealnie wyrzeźbiona by mieścić się w moich rękach.
Była definitywnym zmieniaczem gry. Nie wiedziałem jak to jest poznać osobę tak pełną radości, że tylko przy niej stojąc trafiałem do szczęśliwszego miejsca. Nigdy nie byłem z kimś, kto był w stanie zniewolić każdą część mnie – umysł, ciało i duszę.
Ciało, oczywiście, było teraz moim głównym skupieniem.
Jej dolna warga wychyliła się, wołając mnie i zapytała. – Jak długo będziesz mi kazał stać tu nago, kiedy ty jesteś w pełni ubrany?
Usiadłem na toalecie i uśmiechnąłem się do niej bezczelnie. Odchyliłem się, kładąc nogę na kolanie i odparłem. – Mógłbym robić to cały dzień.
I nie kłamałem. Chciałem przyglądać się jej, nauczyć się jej na pamięć, żeby móc w stanie zamknąć oczy i zobaczyć ją dokładnie taką jaka była.
Wywróciła oczami. – Cóż, zrobiłoby się trochę niezręcznie, gdybym miała stać naga cały dzień. Chociaż byłoby o wiele prościej przejść przez ochronę lotniska.
Parsknąłem śmiechem, a ona dodała. – Czy twoim celem nie było odwrócenie mojej uwagi i sprawienie, żebym była mniej skrępowana? Zawala pan robotę, panie Taylor.
Cóż, tak nie mogło być, prawda?
Chwyciłem ją za talię i przysunąłem do przodu, tak że mój podbródek muskał skórę tuż pod jej pępkiem. Zadrżała w moich ramionach, a ta reakcja przyśpieszyła przepływ krwi w moich żyłach. Musnąłem ją delikatnie ustami i powiedziałem. – Nie masz czym być skrępowana.
Wsunęła ręce w moje włosy i spojrzała na mnie błyszczącymi oczami. Tym razem mocniej przesunąłem wargami po jej pępku i w górę doliny ukształconej przez żebra. Nawet tam czułem mąkę i zdusiłem śmiech.
Westchnęła nade mną i powiedziała. – Wróciłeś do odwracania uwagi.
Nagle zniecierpliwiony, wstałem i ściągnąłem przez głowę bluzkę. Zostałem nagrodzony lekko ochrypłym westchnięciem i przygryzieniem wargi, przez co niesamowicie trudno było nie być zarozumiałym. I nie wziąć jej w tamtej chwili.
Przełknęła ślinę, przykuwając moje oczy do jej szyi. Boże, nie wiedziałem co takiego było w jej szyi, ale ciągle była moją zgubą. Czułem się jak nastolatek, chcący oznaczyć tę bladą, nieskalaną skórę jako moją, raz po razie. Przeciągnąłem kciukiem po jej tętnie i znowu przełknęła ślinę, rozszerzając oczy. Wplotłem palce w jej poranne loki i odchyliłem jej głowę.
- A jak teraz? – spytałem.
Jeżeli była choć w połowie tak rozproszona jak ja, to powiedziałbym, że wykonałem moją robotę. Oderwała oczy od mojego gołego torsu i powiedziała. – Uch… co?
Roześmiałem się, ale ten dźwięk utknął w moim gardle, kiedy jej szczupłe palce zsunęły się w mojej klatki piersiowej do paska spodni od pidżamy. Zacisnęła palce na pasku i przełknąłem ślinę. Patrząc w dół widziałem jak jej kształty wyciągały się do mojego ciała i nie chciałem niczego bardziej jak złączyć nasze ciała razem.
Zanim straciłem całkowicie bieg myśli, powiedziałem. – Nie ma już martwienia się moją matką, dobra?
Ani ona, ani ja.
Posłała mi na poły zaszklone piorunujące spojrzenie.
Użyłem jednej ręki, żeby przyciągnąć ją bliżej, a drugą objąłem jej pierś. Potem powtórzyłem. – Nie ma już martwienia.
- Obiecujesz, że będzie to robił za każdym razem, kiedy będę się martwić?
Uszczypnąłem sutek piersi, którą trzymałem. Skrzywiła się, a potem jęknęła. Zamknęła oczy i jej ciało zakołysało się w moją stronę.
- Nie ma martwienia – szepnęła.
A ja pomyślałem, Dzięki Bogu.
Bo nie mogłem już czekać.
Zaatakowałem jej usta, marząc sobie po raz setny, żeby móc na stałe przykleić nasze usta do siebie. Każda część jej ciała smakowała cudownie, ale ulubione były jej usta. Tak łatwo było zatracić się w całowaniu jej, przeważnie dlatego, że wczuwałem, iż ona robiła to samo. Przycisnęła ciało do mojego i wbiła paznokcie w moje barki, jakby zwisała z klifu, a tylko one ją trzymały. Im mocniej ją całowałem, tym mocniej wbijała paznokcie w moją skórę. Zsunąłem rękę z jej karku po kręgosłupie i oderwała ode mnie usta. Zadrżała w moich ramionach, przymykając oczy.
Oparłem czoło na jej czole i przyciągnąłem jej gołą klatkę piersiową do mojej. Pomiędzy strumieniem prysznica i jej skórą, nasza maleńka łazienka wydawała się być jak wnętrze pieca. Nigdy bym nie pomyślał, że czułbym tak wielki spokój podczas gdy moje serce biło jak oszalałe, a skóra paliła, ale to właśnie dawała mi ona. Zawsze myślałem, że miłość była skomplikowaną, kłopotliwą, po prostu wstrętną rzeczą. Może dlatego, że dorastając nie miałem przykładu tego, jak powinien wyglądać związek. Nie wiedziałem, że może być inaczej. Ale Bliss przepędziła szarość i sprawiła, że wszystko wydaje się czarne i białe. Bez względu jakie było pytanie, ona była odpowiedzią.
Była dla mnie wszystkim – płucami, które pozwalały oddychać, sercem, które musiało bić, oczami, które pozwalały mi widzieć. Stała się częścią mnie i pozostał tylko kawałek papieru, który powie światu, że byliśmy tak nierozłączni, jak to czułem.
To był tylko papierek. Dużo bardziej liczyło się uczucie, ale część mnie śpiewała nerwowo, żądając, żebyśmy uczynili to oficjalnym. Za niedługo. Ta sama część martwiła się tym, jak Bliss zareaguje na moją rodzinę… na to, jak dorastałem.
Uwolniła się z moich ramion, przygryzając już czerwoną i opuchniętą dolną wargę. Potem odsunęła zasłonę prysznica i weszła do wanny.
Nienawidziłem strachu, który gonił moją miłość do niej.
Pomimo tego, że nasz związek zaczął się w najbardziej kłopotliwej i niemożliwej sytuacji – pomiędzy nauczycielem a uczennicą – od tamtej pory wszystko było niemal idealne. Różowy świat.
Ale nie mogło tak pozostać. Logika, rzeczywistość i dożywotnia wiedza o mojej matce upewniały mnie w tym. Uczucie te zawsze pojawiało się znikąd. Obserwowałem ją, dotykałem jej, całowałem, a potem nagle, przez jeden znikomy moment czułem się, jakby to wszystko miało się zawalić. Jak byśmy balansowali na urwisku, wydawało się, że nieuchronny będzie upadek. Nie wiedziałem jak to się stanie. Jej obawy. Mój upór. Ograniczająca ręka losu (albo rodziny). Ale przez parę sekund czułem, że to nadchodzi.
Wtedy zawsze przywracała mnie do rzeczywistości. Te sekundy nieuchronności i niepewności rozwiewały się w rozmiarze moich uczuć do niej. Zwątpienie zostawało starte przez dotyk jej dłoni albo mały uśmiech i czułem, że mogliśmy powstrzymać ten upadek przez wieczność i jeden dzień.
Znowu to zrobiła, ostatni raz zerkając zza zasłony prysznica, nie mając na sobie nic prócz uśmiechu. Usłyszałem zmianę kierunku wody i wiedziałem, że weszła pod strumień prysznica. Więc odsunąłem niepokoje na bok, żeby wykorzystać bardzo przyjemnie mój czas.
Ściągnąłem ostatnie kawałki ubrania i dołączyłem do niej w parze. Jeszcze nie byliśmy w Londynie i nie zamierzałem pozwolić strachowi skraść kolejną sekundę doskonałości z mojego uchwytu.
Tak długo jak będziemy przywracać się nawzajem do rzeczywistości, to poradzimy sobie. Utrzymamy nasz różowy świat.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz