18.3.14

Keeping Her - rozdział drugi

Bliss
Nasz poranek pod prysznicem zmienił się w poranek w łóżku i ten cudowny mężczyzna wykochał każdą część stresu z mojego ciała. Poważnie. Myślę, że jego język ma jakąś specjalną umiejętność do roztapiania moich kości, ponieważ czułam się tak zrelaksowana, iż byłam praktycznie cieczą. Nazywajcie mnie po prostu Alex Mack.
- To, panie Taylor, było bardzo dobrą odpowiedzią na moje pytanie.
Połaskotał koniuszkami palców moje kolano i przesunął leniwie ustami po moim barku. Zadrżałam, kiedy zapytał. – A jakie było pytanie? – Ręka na moim kolanie dotknęła wrażliwej skóry wnętrza mojego uda. – Rozproszyłem się.
Przełknęłam ślinę.
Tak dobrze wychodziło nam odwracanie uwagi.
- Pytałam czy jesteś szczęśliwy.
Jego ręka przesuwała się wciąż do góry, dopóki jego dotyk nie sprawił, że wygięłam plecy i odchyliłam głowę do tyłu.
- Racja. To było głupie pytanie.
Chciałam go pacnąć, ale miałam brak kontroli nad moimi kończynami dzięki jego bardzo skupionych starań.
- Nie jest głupie – wydusiłam przez zaciśnięte zęby. – Nie czytam w twoich myślach. Czasami potrzebuję to usłyszeć.
Nachylił się nade mną, jego włosy zmierzwione, ale oczy zamyślone. – A ja jestem zły w mówieniu tego.
- Tylko czasami. – Albo czasami potrzebowałam częściej to słyszeć. Mówiłam sobie, że głupio się zachowuję, ale nienawidzenie moich obaw nie sprawiało, że odchodziły.
Przesunął się nade mną i ustawił się pomiędzy moimi udami. Wciąż wrażliwa z naszej ostatniej rundy, syknęłam kiedy jego ciało przycisnęło się do mojego.
- W takim wypadku, powinnaś wiedzieć, że za każdym razem, kiedy to robię – poruszył biodrami – jestem niesamowicie szczęśliwy.
Jakimś cudem przez wszystkie doznania udało mi się wywrócić oczami.
- Mówimy o dwóch różnych rodzajach szczęścia.
Potrząsnął głową i zniżył usta do mojego ucha. – Jest tylko jeden rodzaj. Czy jestem w tobie, obok ciebie, dotykam twoich włosów, czy słucham twojego śmiechu, to wszystko znaczy jedno i to samo. Jeśli jestem z tobą, to jestem szczęśliwy.
Boże, był dobry. We wszystkim.
Uderzył we wrażliwy miejsce i słowo dobry wymsknęło mi się przypadkiem z ust.
Zachichotał ponuro. – Stawiasz mi ocenę? Myślałem, że to ja jestem tutaj nauczycielem.
Przyciągnęłam jego usta do moich, żeby go zamknąć i oplotłam go nogami w pasie.
- Nie stawiam ci oceny. Twoje ego jest już dość duże.
Zaśmiał się i dalej odwracał moją uwagę przez resztę poranku i dobrą część popołudnia.
Działało to przez jakiś czas, okej, może przez długi czas. Ale kiedy późnym wieczorem weszliśmy do samolotu, żadna ilość flirtowania, dotykania czy szeptania do mojego ucha nie mogła oderwać moich myśli od nadmiaru potencjalnych katastrof, które czekały na mnie w Londynie.
Niemal nic nie wiedziałam o jego rodzinie. Poza tym, że jego mama mnie przerażała. Wystraszyła mnie pośrednio, opierając się tylko na minie Garricka, kiedy rozmawiał z nią przez telefon i dźwięk jej głosu wyciekał z głośnika. Gdy widziałam jej imię w ekranie telefonu, czułam się jakby Mroczny Znak wisiał w powietrzu nad naszym mieszkaniem.
Co jeśli raz na mnie spojrzy i potwierdzi to, co wiedziałam, że było prawdą? Garrick był dla mnie za dobry.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie użalałam się przez to nad sobą, ponieważ… halo, mam faceta. Nie ma tutaj żadnych skarg. Ale to nie znaczyło, że byłam tak głupia, żeby nie wiedzieć, iż mógł mieć kogoś ładniejszego, wyższego i z mniej kręconymi włosami.
Ale był ze mną. Tak długo, jak oczywiście tego nie spieprzę.
A Bóg wie, że byłam dobra w spieprzaniu rzeczy.
Więc siedziałam na moim miejscu w samolocie, kiedy wszyscy wokoło mnie spali, włączając w to Garricka i doprowadzałam się do szału zmartwieniami.
Gdyby ciężar mojego stresu był prawdziwy, to ten samolot na pewno nie pozostałby w powietrzu. Zaczęlibyśmy spadać i okręcać się, a wtedy jakaś odważna dusza wyrzuciłaby mnie przez boczne drzwi dla dobra wszystkich i krzyknęła „Rozchmurz się!” gdy spadałabym w ramiona śmierci.
To była kolejna rzecz, która mogłaby pójść źle. Mogłabym spaść ze schodów w domu Garricka i umrzeć. Chwila… czy oni mieli schody? Powinnam była wyciągnąć od niego wszystkie szczegóły. Może powinnam go obudzić i zapytać o schody. I opis całego domu. Oraz tło jego rodziców i wszystkich, których poznał. Mógłby po prostu gadać, żebym przestała słuchać własnych myśli.
Zaczęłam do niego sięgać, ale potem podniosłam tę samą rękę, żeby walnąć się w czoło.
Serio, Bliss. Wyluzuj.
Taka była moja mantra przez resztę lotu. Powtarzałam ją w myślach (i możliwe, że głośno), kiedy przyciskałam czoło do zimnego szkła okna samolotowego i próbowałam się trochę przespać.
Mantra działała tak jak moje próby snu. Niespokojnie poruszałam się między oknem, tacką na tyle siedzenia, a ramieniem Garricka, starając się znaleźć miejsce na oparcie głowy, które nie było potwornie niewygodne. Nie pojmowałam jak potrafiłam zasnąć na ramieniu Garricka w domu, a teraz gdy była to moje najlepsze rozwiązanie snu, to czułam się jakbym próbowała oprzeć głowę o poduszkę odłamków szkła pokrytych mrówkami noszących wąglik.
Przeniosłam się na tackę, pochylając się nad nią, kiedy Garrick usiadł prosto i rozpiął swój pas bezpieczeństwa.
Obudziłam go.
Porażka Dziewczyny.
- Przepraszam – szepnęłam.
Wyciągnął rękę pomiędzy mnie i moje obecne miejsce spoczynku, odnalazł metalowe zapięcie mojego pasa i odpiął je.
- Co robisz? – spytałam.
Nic nie powiedział, tylko pokazał mi ręką, żebym wstała.
Podniosłam tackę i wstałam w małej przestrzeni. Przechyliłam głowę na bok, żeby zmieścić się pod schowkami na bagaż podręczny, a on uniósł podłokietnik i usiadł na moim miejscu. Kładąc ręce na moich biodrach usadził mnie na swoim poprzednim miejscu i odwrócił się w moją stronę, opierając się o okno. Wyciągnął do mnie ramiona z zaspanym uśmiechem i wtuliłam się w nie z wdzięcznością. Opierając głowę o jego tors, westchnęłam z ulgą.
- Lepiej? – zapytał głosem ochrypłym od snu.
- Idealnie.
Musnął ustami moją skroń, a potem sen był tak nieodparty jak on.

Obudziłam się kilka godzin później, dostrzegając światło prześlizgujące się przez okna samolotowe. Dwie kobiety szeptały parę rzędów za nami w znajomym śpiewnym akcencie. Wtedy to do mnie dotarło. Byliśmy prawie w Londynie.
Będę w Londynie.
Boże, przez wszystkie te miesiące, kiedy oglądałam zdjęcia Kelsey i słuchałam o jej podróżach, byłam cholernie zazdrosna. A teraz nadeszła moja kolej.
Chciałam uważać na szczelinę w stacji metra, zjeść rybę oraz frytki i spróbować rozśmieszyć strażników królowej. Chciałam zobaczyć Big Bena, Globe, London Bridge i damę Judi Dench. Albo Maggie Smith. Lub Alana Rickmana. Albo pana Iana McKellena. Tak naprawdę to każdą brytyjską sławę.
Jasna cholera. To naprawdę się działo.
I nie byłam tylko turystką. Odwiedzałam miasto z kimś, kto w nim dorastał. Z moim narzeczonym.
Przyjmij to, świecie.
- Wyglądasz na szczęśliwszą.
Odsunęłam twarz od okna, znajdując obudzonego i patrzącego na mnie Garricka. Pisnęłam cichutko i rzuciłam się na niego. Złączyłam nasze usta i przez chwilę siedział pode mną nieruchomo, zdziwiony. Potem zamknął oczy, objął ręką mój kark i pocałował mnie tak namiętnie, że niemal zapomniałam o Londynie. Niemal.
Oderwałam się od niego, uśmiechając się szeroko, a on powiedział. – Nigdy nie będę narzekał na takie chwile, ale co w ciebie wstąpiło? Trochę się spóźniłaś, jeśli twoim celem było dołączenie do klubu mila-nad-ziemią.
Pacnęłam go lekko w ramię, po czym znowu pocałowałam go szybko w usta, bo nie mogłam się oprzeć. – Jesteś anglikiem – powiedziałam.
Uśmiechnął się i zamrugał parę razy. – Tak. Tak, jestem.
- A my będziemy w Anglii.
Skinął powoli głową i wiedziałam, że brzmiałam szalenie, ale nie przejmowałam się tym.
- Tak. Planowaliśmy tę wizytę tylko od miesiąca.
- Wiem… po prostu… dopiero teraz do mnie dotarło, że jesteśmy w Londynie. Albo przynajmniej będziemy. Tak bardzo zamartwiałam się twoją matką, że tak naprawdę o tym nie myślałam. Lecę do Londynu! Yey!
Zachichotał cicho i przesunął palcami po moich ustach, żeby mnie uciszyć. Racja. Ludzie spali. Potem, jakby nie mógł się powstrzymać, roześmiał się głośniej, całkowicie lekceważąc własne ostrzeżenie.
- Co jest takie zabawne? – spytałam.
Powoli tłumiąc śmiech, wykorzystał rękę obejmującą mój kark do przyciągnięcia mojego czoła do jego. Nasze usta leciutko się muskały, kiedy powiedział. – Uszczęśliwiasz mnie. – Uśmiechnęłam się z aprobatą i dodał. – Wyjdziesz za mnie?
Moje serce zrobiło fikołka, tak jak powinny to zrobić moje nieudane naleśniki z tego ranka.
- Już mnie o to pytałeś, a ja już powiedziałam tak.
- Wiem. Ale to niesprawiedliwe, że mogę zapytać cię o to tylko raz.
Roztapiałam się. Tak bardzo się roztapiałam.
Wyciągnęłam rękę i przesunęłam koniuszkami palców po jego szczęce. Nie golił się od kilku dni, więc jego zarost był szorstki, męski i niewiarygodnie seksowny. Przymknął oczy i wtulił się w moją rękę, tak jak robiła Hamlet, kiedy bawili się z nią wszyscy prócz mnie. Głupia kotka.
- Tak – powiedziałam. – Odpowiedzią zawsze będzie tak.
Zabrał moją rękę ze swojej szczęki i ucałował moje knykcie. Moje wnętrzności były tak brejowate jak niemal stężałe śniadanie, które podawali stewardzi. Pocałował pierścionek na palcu serdecznym, a kto wiedział, że pierścionek zaręczynowy był strefą erogenną?
- Będę trzymał cię za słowo. Wiem jak uwielbiasz akcenty, a tutaj będę miał o wiele większą konkurencję.
Zaśmiałam się. – Nawet o tym nie myślałam! Tylko pomyśl, cały kraj pełen Brytyjczyków! Mogłabym…
Przyciągnął mnie do siebie i uciszył w mój ulubiony sposób.
- To nie jest śmieszne – powiedział. – Jest wystarczająco źle, że będę musiał się tobą dzielić z moją rodziną.
Ugh. Zamierzałam zignorować komentarz o rodzinie. Już dość nabyłam się Debbie Downer, żeby przetrwać resztę lotu.
- Pamiętasz ten moment, kiedy się poznaliśmy i powiedziałeś, że nie jesteś typem zazdrośnika? Pamiętasz ten moment, kiedy okazało się być to ogromnym kłamstwem?
Cóż. Zazdrość wyglądała na nim naprawdę dobrze.
- To nie było kłamstwo. Po prostu nie spotkałem jeszcze nikogo wartego bycia o niego zazdrosnym.
Objęłam go w pasie. – Czy wszyscy Brytyjczycy są takimi gładkimi mówcami?
- Nie. Tylko ja.
- I James Bond.
- Racja. Oczywiście.
- Dobra. Skoro James jest fikcjonalny, chyba będę musiała zatrzymać ciebie.
- Nie mogłabyś się mnie pozbyć, nawet gdybyś próbowała.
- Nie próbuję.
Stewardessa poklepała mnie po ramieniu i poprosiła, żebyśmy przygotowali się na lądowanie. Sądziłam, że tak naprawdę chodziło jej o zaprzestanie molestowania mojego chłopaka publicznie.
Boże, linie lotnicze. Skąpe w orzeszkach i zabawie.
Nie było mi przykro, ale i tak się zarumieniłam, ponieważ moje zdradzieckie ciało tylko w tym dobre było. Zwróciłam się twarzą do przodu, ale dostrzegłam, że kobieta siedząca po drugiej stronie alejki gapiła się na nas. Opierała łokieć o podłokietnik z policzkiem na dłoni, przypatrując się nam jakbyśmy byli rozrywką lotu. Mój mały rumieniec rozprzestrzenił się jak ogień po całej twarzy i szyi.
Może trochę robiliśmy scenę.
Garrickowi nie wydawała się przeszkadzać ta uwaga, jego klatka piersiowa trzęsła się od cichego śmiechu. Walnęłam go w ramię i próbowałam zignorować kobietę, która nadal się gapiła.
Garrick powiedział znowu. – Wyjdź za mnie.
Och, teraz po prostu się popisywał.
Usłyszałam jak kobieta mruknęła aww obok nas i przysięgam na Boga, iż spodziewałam się, że zaraz wyciągnie paczkę popcornu czy coś.
Raz jeszcze walnęłam go w ramię, a on tylko się zaśmiał. Oparłam plecy o siedzenie, jak samolot zaczął zwalniać i zanurzać się, starając się przejąć kontrolę nad moim rumieńcem.
Garrick pozostał zadowolony z siebie, kiedy wylądowaliśmy i ruszyliśmy do wyjścia. Cieszyłam się, że byliśmy blisko przodu samolotu, więc mogliśmy zabrać nasze rzeczy i uciec od publiczności. Wyciągnęłam torebkę spod siedzenia przede mną, zabierając się do ucieczki.
- Poczekaj – odezwała się kobieta. – Nie zamierzasz mu odpowiedzieć?
Garrick zachichotał i dodał. – Właśnie, nie zamierzasz mi odpowiedzieć?
Opuściłam brodę, czerwieniąc się mocno.
On naprawdę zamierzał zmusić mnie do zrobienia tego z przypatrującą się tą kobietą. A teraz kiedy coś powiedziała, parę innych osób również zaczęło zwracać uwagę. Zacisnęłam usta, piorunując go wzrokiem. Jako aktorka powinnam być lepsza w radzeniu sobie z uwagą, ale inaczej było, kiedy odgrywałam rolę. Musiałam wyłączyć mózg i myśleć jak ktoś inny.
Niechętnie odparłam. – Tak.
- Co mówiłaś, kochanie? Słabo cię usłyszałem.
Wywróciłam znacząco oczami. – Powiedziałam tak.
Garrick odwrócił się do otaczających nas ludzi i praktycznie krzyknął. – Powiedziała tak!
Stopniowo kabina zabrzmiała od oklasków i rzuciłam mu spojrzenie, które w jednej części mówiło zamorduję-cię, a w trzech innych zabierz-mnie-stąd-natychmiast.
Garrick napawał się brawami z czarującym uśmiechem, podczas gdy ja się przyglądałam, pewnie wyglądając na ledwie atrakcyjniejszą od rzodkiewki. Odwróciłam się, żeby uciec i potknęłam się o coś. Tak naprawdę nic tam nie widziałam, ale przysięgam, że coś tam było.
Wyszłam prędko z samolotu i oparłam się pokusie, by wybiec do terminalu. Garrick dogonił mnie, kiedy przeszłam przez drzwi i objął mnie ramieniem za szyję.
- Wiesz, że uwielbiam, gdy się rumienisz.
- A ty wiesz, że ja tego nie cierpię.
- Przypomina mi to twoją twarz, kiedy po raz drugi się spotkaliśmy, tego poranka w mojej klasie. Najbardziej nieodpowiednia pora i miejsce na bycie podnieconym, ale ty masz ten niezwykły typ rumieńca. Moje ciało nie dało mi wielkiego wyboru.
Mówił to tylko dlatego, żebym jeszcze bardziej się zarumieniła. Można by pomyśleć, że będzie mi trochę bardziej komfortowo rozmawiać o seksie, teraz, kiedy już byłam w nim obcykana i w ogóle. Można by również pomyśleć, że w moim wieku będę w stanie z powodzeniem włożyć rurkę soczku Capri San. Mój wynik to 0-2.

Więc pozwalam mu cieszyć się moim zawstydzeniem. I podobało mi się to jak jego bok przyciskał się do mojego. Uczciwa wymiana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz